wtorek, 3 marca 2015

standardzik


przyjechali rodzice wielodzietni (bez dzieci). pani matka przez godzinę wyrażała bez krępacji entuzjastyczny zachwyt nieruchomością. pan ojciec (z wyglądu plejboj około trzydziestki, we wściekle niebieskich spodniach i ciemnych okularach) był demonstracyjnie nierad. nie udało nam się odgadnąć, czy się pokłócił z panią matką, bo nie zapisała jak dojechać i jakgupi musiał trzy razy o drogę pytać, czy ogólnie ma traumę przeprowadzkową i pomysł mu nie odpowiada, czy może - ach, ten nasz optymizm - przyjął taką pozycję negocjacyjną niepodobamisiętunic, żeby zrównoważyć rozentuzjazmowaną małżonkę...

pani matka niemalże kupiła dom od ręki, ale w końcu obiecała oddzwonić nazajutrz z konkretami. nie oddzwoniła. próbuję nazwać swoją reakcję. zdziwienie? nie bardzo. rozczarowanie? może trochę. bardziej wzruszam wewnętrznymi ramionami: zamożni ludzie już chyba tacy są. tacy, czyli niesłowni, niezdecydowani, nawet cokolwiek niegrzeczni. tyle.


Junior znowu zapadł na infekcję. zmęczona jestem, bo mi się porządki zbiegły z przednówkiem. z okazji rozpoczęcia sezonu godowego likaona wróciła z wieczornego spaceru z poharatanym pyskiem i naderwanym uchem. poza tym u nas na zachodzie bez zmian.



Brak komentarzy: