czwartek, 19 marca 2015

o potrzebach, różnicach i nietolerancji


mam takie skromne potrzeby. żebyśmy byli zdrowi, mieli poczucie bezpieczeństwa psychicznego i materialnego i żebym nie musiała pracować więcej niż osiem godzin dziennie (wliczając rozwieszanie prania i lepienie pierogów*).

wcale na przykład nie potrzebuję wakacji na mauritiusie. w ogóle mam bardzo sceptyczny stosunek do podróży, a szczególnie egzotycznych. wojciech c. na przykład chwali sobie kraje trzeciego świata, gdzie panuje - w odróżnieniu od europy - wolność i nikt się nikomu w nic nie wtrąca. myślę sobie, że taka "wolność" jest bardzo fajna, kiedy się jest zdrowym i względnie zamożnym mężczyzną w sile wieku, optymalnie bezdzietnym. wtedy się można nie przejmować, że "wolności" wszystkich ludzi wkoło nie ogranicza nic oprócz, powiedzmy z grubsza, ich wewnętrznego poczucia przyzwoitości. bardzo wątpię, czy będąc drobną blondynką z kilkuletnim pacholęciem (i załóżmy, że bez A.), czułabym się w tym trzecim świecie tak samo komfortowo, jak pan podróżnik. a nawet z A. bym się pewnie wciąż obawiała salmonelli w jedzeniu przygotowywanym według norm behape opartych jedynie na tradycji i wewnętrznym poczuciu przyzwoitości, kierowców, którym za potwierdzenie umiejętności  wystarcza własna głęboka wiara, że przecież je mają oraz ewentualne poczucie przyzwoitości, itp. itd. no taka jestem zaściankowa, co ja poradzę.

poza tym jak patrzę na tych ludzi, którzy sobie zamieszkują resztki dżungli i rozmaite malownicze wyspy, to myślę, że jednak nie byłoby dobrze, gdybym się z nimi spotkała twarzą w twarz. bo mam taką niepohamowaną potrzebę, żeby ich czymś walić po głowach. no bo jak tak można nie chcieć niczego zmieniać? cholera, człowieku, dobrze ci jest tak kucać nad dymiącym w oczy ogniskiem i dzień w dzień jeść niesoloną skrobię? i o takim życiu marzysz dla swoich dzieci? serio? no bo jak tak, to naprawdę dzieli nas przepaść - nie wiem, czy ona jest cywilizacyjna, czy jak ją zwać. ale olbrzymia. (oraz mam ochotę czymś cię walnąć w łeb, żebyś się ocknął). natomiast jeśli nie jest ci dobrze i nie takiej przyszłości życzysz swoim potomkom, no to weź coś zrób. po prostu nic mnie na tym świecie tak nie irytuje, jak ludzie marnujący swoje kruche i krótkie życie, na siedzenie na ławeczce pod kioskiem, kucanie pod szałasem w dżungli czy spanie gdzieś na chodniku zatłoczonego miasta trzeciego świata - gdzie tam ktoś akurat wylądował.

może jestem niesprawiedliwa. może mi się błędnie wydaje, że każdy może i powinien spróbować zmienić coś na lepsze. i że ma szanse na sukces. dobrze, że sobie znalazłam mężczyznę, który myśli tak samo. dzięki temu zgodnie się wkurzamy, jak na przykład oglądamy jakiś program o czarnej afryce. i tam te umęczony kobity latają kilometrami po wodę ze studni, najlepiej jeszcze z dzbankami na głowach, a faceci w tym czasie skręcają się z nudów, w oczekiwaniu na kolejny zachód słońca, po którym się nareszcie zrobi na tyle chłodno, że ogarnie ich ochota, żeby machnąć kolejnego dzieciaka. i razem pomstujemy, że to jest niewiarygodne, że im nie przyjdzie do głowy wykopać własną studnię. wtedy A. mówi, że on by nie mógł tak siedzieć i patrzeć, by się zawziął i dokopał do wody (ja mu wierzę. dokopał by się). a im to do głowy nie przyjdzie. nie mają łopat? mają czas, niech sobie z czegoś zrobią. nie mają cegieł na ocembrowanie? mają czas, niech sobie ulepią z gliny. nie mają gliny? niech się przejdą po okolicy, pewnie znajdą...

my byśmy poszli szukać.


* dlatego nie lepię pierogów.

Brak komentarzy: