czwartek, 27 października 2016

tabudibudabuda


Apacz od mercedesa rzeczywiście ma taktykę na zmęczenie przeciwnika! PełnyGar uprzejmie zapowiedział jego przyjazd  z żoną na najbliższą sobotę. wbrew butnym hasłom Apacza żona została przez PełnegoGara przedstawiona jako ciało decyzyjne, bo "jakby nie, to on by już dawno umowę podpisał" (że niby Apacz już by dawno coś kupił, gdyby nie czekał na żonowe błogosławieństwo). no chyba raczej nie ze mną, bo jesteśmy rozjechani na płaszczyźnie finansowej jak... coś bardzo rozjechanego.

wróżę natomiast, że taktyka na zmęczenie przeciwnika sprawdzi się co najmniej pod jednym względem - to znaczy, ja się zmęczę. już się zmęczyłam na samą myśl o uroczystym podjęciu Apacza i Apaczowej o nieznanej strefie wpływów... a jak jestem zmęczona, to się robię marudna. więc może już pójdę, zanim zacznę za bardzo marudzić.


wtorek, 25 października 2016

królik cd


bardzo nam się poprawiły relacje z królikiem, bardzo. całkiem inaczej wkłada się sianko do klatki, której nic nie próbuje w panice wywołanej widokiem ludzkiej ręki roznieść na atomy, jak to bywało jeszcze tydzień temu. bardzo to jest miłe i przyjemne, kiedy po otwarciu drzwiczek zwierzątko się pcha do wyjścia, do głaskania, włażenia na kolana itp. gorzej, że zaczęło mnie podgryzać tymi swoimi małymi króliczymi siekaczami. przez rękawy i nogawki, ale jednak niemiło. pomyślałam, że może stworzenie próbuje mi świadczyć czułości typu czyszczenie futerka? no to dałam mu puchatego miśka do iskania. i ten... i królik na widok miśka poczuł wolę bożą. innymi słowy, zmusił miśka do innej czynności seksualnej. a dokładnie głowę miśka zmusił... naszło mnie w związku z tym pytanie, czy królik aby na pewno jest samiczką, a jeśli tak, to czy jest samiczką homoseksualną, biseksualną czy też wyemancypowaną, w związku z czym po prostu lubi być na górze? a potem pomyślałam, że to w sumie wszystko jedno, byle był szczęśliwy ze swoim pluszowym misiem.





poniedziałek, 24 października 2016

i myk wahadełko w drugą stronę


czyli jest lepiej, jak w porządnym zaburzeniu dwubiegunowym (o bardzo krótkim cyklu, tylko trochę dłuższym niż dobowy).

ale ustalmy jedno: nie można tkwić w złym humorze, kiedy człowiek sobie wreszcie zrealizuje potrzebę, która w nim/niej dojrzewała bez mała trzydzieści lat, podlewana minimum raz w sezonie gorzkimi łzami rozczarowania. mówię tu o mojej osobistej potrzebie, będącej równocześnie wyzwaniem dla branży obuwniczej, która to branża wyzwaniu temu nie była w stanie sprostać, jak już rzekłam, przez bez mała trzydzieści lat. ileż ja  w tym czasie przymierzyłam kozaczków - pięknych, ładnych, a nawet i brzydkich, już ojtam, byle się dały wcisnąć na szeroką stopę z wysokim podbiciem wieńczącą niezbyt szczupłą łydkę i na tej łydce dopiąć zameczkiem. otóż jak się już dały wcisnąć, to się nie dawały dopiąć. aż do soboty. w sobotę bowiem znalazłam w tekamaksie kozaczki, które mi spasowały i na paluszki, i na podbicie, i na łydkę. kupiłabym je nawet, gdyby były brzydkie, bo po tylu latach się po prostu nie wybrzydza. kupiłabym je nawet, gdyby były drogie - raz na trzydzieści lat można zaszaleć. gdyby były brzydkie i drogie, pewnie bym się chwilę pozastanawiała, na co mi to? tymczasem one były śliczne, niedrogie, wygodne i pasujące. a mimo to wahałam się. A. patrzył z niedowierzaniem, ale co on może wiedzieć o ludzkich odczuciach w obliczu ewidentnej fatamorgany? na szczęście fatamorgana okazała się nie taka znowu ewidentna. wbrew moim obawom trzecie pianie koguta nie sprawiło, że kozaczki zmieniły się w emu czy inne nieszczęście; nie doznały też transmutacji w dynię po północy, ani też nie skurczyły się magicznie w cholewie po doprowadzeniu do domu.

a skoro już mam taki dobry humor, to może łyżka dziegciu? bo ustalmy drugie: nic, ale to nic nie przygotuje rodzica na to, co może znaleźć w kieszeniach synowskich ubrań. i na prawdę nie chodzi mi o rzeczy banalne, jak śrubki i gwoździe, ogólny złom drobny na różnych etapach korozji, kamyki, kawałki sznurka, łuski po nabojach, muszelki, scyzoryki, zapałki, wyżute gumy bez papierków, opakowania po wszystkim itepe. takie rzeczy rodzic bierze na klatę. ale cała garść drobniutkich trocin? po co się nosi w kieszeni garść drobniutki trocin?



piątek, 21 października 2016

pękam


mam ból, a nie mam diagnozy. nie chcąc dać się ponieść indukowanej hipochondrii, unikam surfowania po necie za opisami symptomów, jednostek chorobowych i potencjalnych terapii. na pełne nadziei pytania najbliższych "jak tam?" powtarzam pozornie beztroskie "bez zmian". w myślach dodając "od czegóż bowiem miałoby mi być lepiej?". ponieważ nie mam diagnozy, nie mam wdrożonego leczenia. czekam na termin kolejnej wizyty. nie boli mnie od wczoraj ani nawet od tygodnia, więc może poboleć jeszcze miesiąc. i nie, amol mi nie pomógł. ani rozkładanie kasztanów po kątach. kąpiele w gorzkiej soli są bardzo miłe, ale nie pomagają. orteza daje chwilową ulgę o ograniczonym zasięgu, z naciskiem na chwilową i ograniczonym.

tymczasem A. nocami surfuje, a za dnia składa mi raporty z poszukiwań alternatywnych metod leczenia (z dołączonym orientacyjnym zestawieniem kosztów tygodniowego wyjazdu do izraela, gdzie jest taki jeden doktor, co wszczepia płytki z metali szlachetnych i przepuszcza przez nie prąd...). nie chcę być niewdzięczna, więc karnie oglądam film z wystąpienia technologa żywienia promującego opartą na pełnych potencjału cudownych owocach oraz intencjonowaniu warzyw skażonych pestycydami... przez uprzejmość nie wciskam co dwie minuty pauzy i nie punktuję co drugiego zdania: no więc aronia ma osiem tysięcy jednostek na sto gram, a o jakich jednostkach mówimy? no więc dowodzą tego badania - a kto je prowadził, gdzie i na jakiej próbie? etc. niech tam, piję świeżo wyciskany sok, obiecuję poczytać o wyższych stanach świadomości i ogólnie doceniam. chociaż im bardziej A. się nakręca na wyleczenie mnie z niewiadomojakiejsyfozy, tym bardziej chce mi się płakać. nie że coś tam, tylko tak normalnie oczy mi łzami zachodzą.

także ten, tegoroczną jesień można oficjalnie uznać za otwartą.


czwartek, 20 października 2016

październik miesiącem sukcesów


oswoiłam królika! pół roku mi to zajęło, chociaż przyznaję, że nie byłam konsekwentna, cierpliwa i wytrwała. ani kreatywna. głównie próbowałam zwierzynę przekonać do siebie, serwując różne pyszotki: warzywka, owocki, sianko, ziółka i gałązki z jabłonki (uwielbia gałązki z jabłonki).
wczoraj natomiast w przypływie desperacji złapałam gada i postanowiłam wbrew protestom głaskać, aż mnie polubi. poddała się po około 7 minutach i dziś mi się przy każdej okazji pcha na kolana, podtykając nos do miziania. bez problemu i paniki zaakceptowała też pieszczoty ze strony Juniora. tylko A. jeszcze jest na króliczym cenzurowanym, ale zapewne już niedługo.

co tu gadać, jestem z siebie dumna :)

środa, 19 października 2016

jak Reginka negocjowała z Apaczem?


króciutko. najpierw Apacz przez 20 minut deklarował, że nasz dom podoba mu się bardzo i stanowi punkt odniesienia do wszystkich innych nieruchomości jakie odwiedził, a które w porównaniu z nim wypadają marnie i blado, oraz uzasadniał, dlaczego jest gotów za niego zapłacić nie więcej niż, a następnie Reginka mu odpowiedziała, że tego domu nie da się kupić za takie piniondze. uśmiech. odwzajemnienie uśmiechu.

przez kolejne 20 minut porozmawialiśmy sobie o cieniach i blaskach indywidualnego budownictwa mieszkaniowego i strzelnicach paintbolowych. następnie dla podtrzymania klimatu negocjacyjnego PełnyGar zaproponował, żeby Apacz jeszcze raz przyjechał obejrzeć dom z żoną, a wtedy wszystko się może zdarzyć - może sobie apaczowa żona zażyczy zamieszkać w tym domu i będzie Apacz musiał zrewidować założenia finansowe? do tego momentu Apacz wydawał mi się nawet sympatyczny. aż tu nagle rzekł: żona nie ma swojego budżetu, więc nie ma nic do powiedzenia przy takich decyzjach.

dżestlajkdet. tylko odchowała trójkę dzieci. tylko pierze, prasuje, sprząta i talerz mu pod gębę podstawia, więc nie ma nic do powiedzenia. tak, nadal jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku, w środku europy, w otoczeniu wykształconych osób aspirujących do miana klasy średniej.

nawet PełnyGar wyglądał na zniesmaczonego.

zapewne Apacz jeszcze się zjawi. może nawet z żoną (a może bez niej, bo co mu się tu będzie wtrącać, jak nie ma swojego budżetu?). intuicja nam podpowiada, że przyjął taktykę negocjacyjną na zmęczenie przeciwnika. być może zaczął od bardzo niskiego C w nadziei, że zmiękniemy i spotkamy się "w pół drogi". ale już pomijając kwestie finansowe, dlaczego miałabym wychodzić naprzeciw oczekiwaniom szowinisty?



poniedziałek, 17 października 2016

październik miesiącem nadziei

kochany Wszechświecie,
pamiętasz ostatniego apacza? tego w bardzo ładnym mercedesie? co to deklarował, że "ma o czym mysleć" (swoją drogą bardzo zgrabna fraza, która może oznaczać praktycznie wszystko). no to myślał, myślał i wymyślił, że jutro znowu przyjedzie. ponieważ mam z nim kontakt przez pośrednika, to w sumie nie wiem dokładnie po co (i czy aby z żoną) . pośrednik o indiańskim imieniu PełnyGar raz twierdzi, że pooglądać "chłodnym okiem", bo ostatnio go zachwyt oślepiał (swoją drogą był to najlepiej ukrywany zachwyt, jakiego byłam w życiu świadkiem, także panu apaczowi należy się statuetka Pokerowej Twarzy i nagroda imienia lejdigagi), a innym razem sugeruje, że negocjować cenę (i w tym momencie PełnyGar popada w pogrzebowy nastrój i  niższym o dwa tony grobowym głosem zaklina rzeczywistość: "najważniejsze, żeby się państwo dogadali co do ceny". PełnyGarze - myślę sobie - chciałabym się dogadać, ale tango to nie jest taniec wymyślony dla solistów, wiec co ja mogę?).

także Wszechświecie, być może jutro będę samotnie (że samotnie to na pewno, ale to inna para kaloszy) odpierać negocjacyjne manewry dwóch panów, którzy mają w te klocki dużo więcej doświadczenia ode mnie (apacz jest jakimś biznesmenem, więc wiadomo, że negocjuje nawet przez sen z budzikiem), i właściwie mogłabym się bardzo denerwować, ale denerwuję się tylko trochę, bo myślę sobie, że przecież ja już mam bardzo zachwycający dom i w najgorszym razie będę go mieć dalej, a apacz co? no właśnie. więc w sumie to apacz powinien się denerwować, a w każdym razie nie wychodzić ze śmiesznymi propozycjami, bo wtedy ja się mogę nie dogadać i PełnyGar będzie niepocieszony...

z tego względu, Wszechświecie, poproszę o wsparcie. w dowolnej formie, którą uznasz za wykonalną i skuteczną. nie dziękuję, żeby nie zapeszać.



środa, 12 października 2016

matriks zrobił skręt


wyniki miały być od poniedziałku, a tymczasem we wtorek w recepcji pani rozłożyła bezradnie ręce: nie ma. ha! ale brak wiadomości to przecież dobra wiadomość, bo matriks przy okazji naprawiania swoich błędów zawsze wypuszcza różne takie deżawu z czarnymi kotami. 

na świeżutko wydrukowanych wynikach, które dziś dostałam bezpośrednio w laboratorium, poziom przeciwciał w normie. i tak mi się ucz, Wszechświecie. naprawdę doceniam i chwalę Cię. ufff

oczywiście może to nic nie znaczy, może to taki chwilowy manewr zwodzący i przy następnej wizycie pani doktor powie: oj, przykro mi, skoro wynik na syfozę ujemny, to potwierdza moje podejrzenia, że cierpi pani na arcysyfozę, ale póki co czuję się, jakbym uciekła katu spod topora. z pewnością nie bez wpływu jest tu okoliczność, że od dłuższego momentu grzeję się w promykach mojej antydepresyjnej lampy, a wczoraj zażyłam kąpieli z siedmiowodnym czymśtam magnezowo-siarkowym, rano w ciastkarni oparłam się pokusie nabycia słodkiej bułki, zamiast porannej kawy wypiłam szklankę świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy (ważne: kupić wyciskarkę do cytrusów, bo wyciskanie ich ręcznie to nie jest zajęcie dla moich bolących paluszków), a na zdrowe drugie śniadanie spożyłam kalarepę i jabłko. 


wtorek, 11 października 2016

no więc bardzo śmiesznie


no więc - i chudy wój, że nie zaczyna się od więc, a już od no więc to w ogóle - od wczoraj w przychodni czeka na mnie grzecznie wynik badań na jedne śmieszne przeciwciała. ale skutecznie wynajduję przeszkody, które mi absolutnie uniemożliwiają nawet wyjście z domu, a co dopiero wyprawę do przychodni. no bo poczytałam trochę o tych przeciwciałach i proaktywnie wpadłam w depresję. naprawdę nie zamierzam pozwolić sobie przypisać diagnozy, która imputuje jakieś nieuleczalne choroby. mnie tylko bolą ręce. i czasami trochę nogi. i budzę się trzy razy na noc z pragnienia. nie życzę sobie jakiejś syfozy, której się nie można pozbyć i która mi tu będzie skracać życie, a i to skrócone nieuprzyjemniać.

także ten, Wszechświecie, ja się dziś zmobilizuję, ale wynik ma być ujemny, i niech się lekarze przyłożą i mi znajdą jakieś miłe schorzenie, powodujące w organizmie szkody na miarę łupieżu. naprawdę. ciężkie choroby są dla fajterów, a nie dla takich mięczaków jak niżej podpisana. ament.