sobota, 25 czerwca 2016

za krzywde naszo i waszo

mam ostatnio taki fetysz, że jak nie będę patrzeć, jak nasi grajo, to przegrajo. więc patrzę. a Chłopaki nie ułatwiają: dziś przez dogrywkę zużyłam trzy butelki piwa! czy oni mają pojęcie, ile posiłków będę musiała zastąpić kleikiem z odtłuszczonego siemienia lnianego, żeby odrobić taki nadmiar kalorii? (w intencji zdrowego gardła piję piwo w temperaturze pokojowej. matko, czego się nie robi dla dobra kadry narodowej).

mam też teorię, jak to jest, że nagle mamy taką dobrą drużynę. teoria powstała w oparciu o wnikliwą analizę wywiadów z naszymi zawodnikami. otóż wnikliwa analiza wywiadów z naszymi zawodnikami wykazała, że po raz pierwszy w dziejach mamy zawodników myślących, rozgarniętych, a nawet - nie bójmy się wielkich słów - inteligentnych, na co wskazują: płynność wypowiedzi, swoboda w formułowaniu zdań wielokrotnie podrzędnie złożonych i przyzwoity zasób słownictwa. nie bez znaczenia pozostają też takie okoliczności, że co do zasady nie zaskakuje ich trajektoria piłki, nad którą wręcz potrafią zapanować, czy tam takie banialuki jak wytrenowane rzuty karne czy stałe elementy gry, ale wierzcie mi - głównie górują nad wszystkimi poprzednikami elokwencją. (oraz pan Pazdan najprawdopodobniej oddał duszę diabłu, bo to jest po ludzku niemożliwe, żeby tak zawsze wyrastać jak spod ziemi na trasie napastników drużyny przeciwnej. a Szwajcarzy przegrali za karę za wahania kursu franka, bo jakaś sprawiedliwość być musi, ament!).


czwartek, 23 czerwca 2016

wieści ze świata i z zagrody, tylko w odwrotnej kolejności


według jednej szkoły, kot to taki autystyczny piesek. według drugiej - pies to taki kotek z adhd. to ja dodam od siebie: królik to taki autystyczny kotek z neurozą i pląsawicą. królik jest miły, puchaty i pocieszny, ale totalnie incommunicado. owszem, jak wypuszczony z klatki robi salta na dywanie, domyślam się, że to oznaka radości, ale poza tym nie umiem poznać, w jakim jest nastroju, czy aby głodny lub wręcz przeciwnie. nie ulega próbom tresury - a przecież nawet kota da się przyuczyć do tego i owego! nie wydaje odgłosów i nie podejmuje prób kontaktu wykraczających poza ostrożne obwąchiwanie ręki, która ma w zwyczaju przynosić coś smacznego. to już nawet rybki są bardziej interaktywne. no dobra, może oprócz glonojadów. właśnie: królik to taki ssaczy glonojad. z pląsawicą.

najnowsze zdjęcia z randki najprzystojniejszego Toma dziesiątej muzy z amerykańską piosenkarką pokazują go dziwnie poważnym, by nie rzec zatroskanym. może mu linie lotnicze bagaż zgubiły? a może troszkę mu żyłka pęka w związku z nagłym ponadnormatywnym wzrostem zainteresowania papparazich. co do zasady to mu pewnie takie zainteresowanie nie dziwne, ale to musi być frustrujące, gdy nagle wszystkie twoje zdjęcia w plotkarskich serwisach mają podpis "nowy chłopak amerykańskiej piosenkarki". i gdzieś w trzecim akapicie (akapicie!!! ha ha ha to mi się udało! dobra, powiedzmy bardziej ogólnie: w ostatniej kolejności): "przystojny brytyjski aktor znany głównie z udziału w filmach Marvela". to nawet ja, która tzw. dorobek mam skromniutki, bym się wzięła i obraziła na cały świat, gdyby mi przypięto etykietę "żony mojego męża", a co dopiero artysta, który z definicji musi mieć wybujałe ego i adekwatne ambicje. poza tym zapoznałam się wyrywkowo z twórczością tej amerykańskiej piosenkarki i sformułowałam następujące wnioski: w wymiarze artystycznym jest dla mnie nieodróżnialna od szumu tła tak zwanego mainstreamowego rynku muzycznego. zakwalifikowałaby jej piosenki jako idealne do windy, supermarketu, klubu przy plaży, zapełniania pustki między blokami reklamowymi itp. mogłaby się spokojnie wymienić repertuarem z taką na przykład katy perry i ja bym nie zauważyła najmniejszej różnicy. ale klipy fajne - taka porządna amerykańska produkcja z solidnym budżetem i poczuciem humoru (urzekło mnie szczególnie "No animals, trees, automobiles or actors were harmed in the making of this video"). no i pani piosenkarka bardzo mi się podoba z wyglądu i wizerunkowo: bardzo miła z buzi, zgrabna, boskie nogi, a przy tym nie ocieka seksem i nie epatuje golizną (według aktualnych standardów, czyli chodzi w większości ubrana, ale nie że zaraz w golf, rozciągnięty kardigan i spódnicę do ziemi). a już najbardziej to mi się podoba, że przeważnie ma na głowie prawdopodobnie własne włosy w bardzo umiarkowanej objętości - takiej typowej dla samic homo sapiens. słodką grzywką wręcz podbiła moje serce. podsumowując, jak by się Tom zaczął prowadzać z taką na przykład Rihanną, to bym mu nie wybaczyła, ale Taylor może być (wszystkim dzieciom też powinni dać imiona zaczynające się na T, c'nie?).


wtorek, 21 czerwca 2016

wr


w czasie poprzedniego meczu Naszych Dzielnych Chłopców wypiłam za dużo zbyt zimnego piwa i jeszcze nie doszłam do siebie, a łosie dziś znowu grają i teraz nie wiem - ryzykować, że dobiję i wykończę gardło ostatecznie, czy się denerwować na sucho? bo przecież nie będę pić herbaty pod te cipsy, którymi obowiązkowo zagryzamy biało-czerwone sukcesy in potentia.

poza tym co. jakiś taki wkurw we mnie wibrująco pulsuje. jakaś taka chodzę niezadowolona, podrażniona, sfrustrowana i rozczarowana. (sprawdzałam w kalendarzu, to nie peemes). doprawdy gdybym miała policzyć, co/kto* mnie nie drażni, nie frustruje i nie rozczarowuje, to palców jednej ręki bym nie zużyła. nawet w połowie. nawet kurna w jednej szóstej.

a najbardziej mnie chyba drażni, że strasznie dużo energii - duchowej - marnuję na oczekiwanie. zamiast doceniać tu i teraz, to się na przykład martwię, jakiego (nomen omen) orła wywinie franek po brekzicie. albo gdzie Synowi znaleźć sensownego nauczyciela gry na gitarze, bo sobie umyślił od września instrumentarium rozszerzyć.

poza tym co. zjedliśmy rzodkiewkę z Boba, ale jakieś plugastwo zjadło nam fasolkę. do cna. a inne plugastwo obrabia papryczki. pomidorom pozwoliłam się za bardzo rozkrzaczyć, więc teraz nie nadążam z podwiązywaniem coraz cięższych od owoców gałązek. natomiast cukinie mają jakieś metr dwadzieścia wzrostu i mnóstwo owoców, które im gniją po osiągnięciu pięciu centymetrów długości - nie wiem od czego i jak przeciwdziałać. najbardziej zadowolone wydają się ogórki, do których podchodziłam najbardziej sceptycznie, ale wszak jeszcze wszystko może się zdarzyć i nie ma co chwalić ogonka przed zachodem, co swoją pliszkę chwali... czy jak to tam szło.


* a nie! jedna rzecz mi dziś poprawiła nastrój! mianowicie że podobno młody Bolton się rozstał z łez padołem. no wreszcie. bo od czasu jak Trzymający Drzwi został rzucony na pastwę lodowych zombiaków, chodziłam niepocieszona. (btw niezmiennie mnie bawi ten suchar: człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie).




czwartek, 16 czerwca 2016

czwartek, połowa czerwca


z wielkiego świata napłynęła wiadomość, że Tom H. aka Loki randkuje z jedną amerykancką piosenkarką. jupi! czyli jednak nie jest gejem, ufff... bardzo ładnie razem wyglądają, oboje mają taaaakie dłuuuugie nogi, jak jakaś całkiem inna rasa człowieka.

a'propos nóg: weszłam dziś w Gminie do obuwniczego. nie wiem, czy akurat trafiłam na wystawę retrospektywną Worst Shoe Design Fail Compilation 2000-2016, czy to ze mną jest coś nie w porządku...

zamiast sandałów kupiłam więc piwo oraz nachos i nie wiem jak Nasi chłopcy, ale my tu w von Hrabiowitzach już jesteśmy gotowi na mecz. mam nadzieję, że A. zdąży z fabryki dojechać, bo ma akurat kumulację kilku zawodowych pandemoniów i normalnie musi zostawać po godzinach, żeby zdążyć wszystkie ciosy przyjąć na klatę. naprawdę słaby mamy czerwiec tego roku...

Junior miał fantazję, żeby dorobić do kieszonkowego. zaproponowałam mu posprzątanie wnętrza samochodu. właśnie odkurza, a ja prosz! tu sobie siedzę. nawet nie idę zobaczyć, które hektary tapicerki omija i jak niedokładnie chodniczki wytrzepał. oto co robią z pedantką wymogi feministycznego macierzyństwa...


poniedziałek, 13 czerwca 2016

w dniu wielkiego piłkarskiego święta


mamy już k-ota i k-rólika :( tylko proszę nie mówić o tym głośno Juniorowi, bo jakoś nie mieliśmy serca, żeby mu wyznać prawdę: synku, twoi głupi rodzice nie powinni byli umieszczać kaczuszki z króliczkiem i to nasza wina - a nie króliczka - że kaczuszkę nadepnął i coś jej w środku uszkodził, skutkiem czego kaczuszka po dobie walki poddała się i odpłynęła do krainy wiecznych jezior. wersja oficjalna jest taka, że tata wieczorem dostrzegł kaczą mamę spacerującą nieopodal i jej podrzucił zaginione dziecię, a ona przyjęła je pod stęsknione matczyne skrzydła.

zostało nam parę zdjęć, prawie jak z naszynal dżeografik - z kaczuszką przytuloną do króliczka, z króliczkiem "całującym" kaczy dzióbek itp. myślę, że one się naprawdę lubiły, tylko różnica gabarytów była za duża. i powinnam to przewidzieć.

tak więc czuję się po weekendzie tak, jak czułaby się nasza reprezentacja, gdyby wynik był odwrotny. w skrócie: podle.

(a co do futbolowego święta: nadal uważam, że zawodowy sport powinien zostać wyjęty spod prawa, ale oczywiście kibicowałam Naszym przez całe 94 minuty, włącznie z doliczonym czasem gry).



piątek, 10 czerwca 2016

alfabetyczni hodowcy


mamy już k-ota, k-rólika i k-aczkę.

coś tam wczoraj działałam w kuchni, gdy nagle zauważyłam ruch na drodze na wprost okna. drogą dziarsko maszerowało pstrokate pisklę. wyskoczyliśmy w trójkę z domu popatrzeć na to dziwo i upewnić się, czy nie przyglądają mu się jakieś drapieżniki. pisklak maszerował dzielnie, głośno popiskując. mieliśmy nadzieję, że zaraz pojawi się kacza mama, ale się nie pojawiła. mamy ponad pół kilometra do rzeki - trasa wiedzie przez las, jezdnię i jest dość stroma (do nas pod górę). bliżej są tylko rowy melioracyjne, ale 1) intensywnie eksplorowane przez wioskowe dzieciaki i 2) przy braku opadów suche, więc nie wiem, skąd ten pisklak się urwał.

w każdym razie jest. napił się wody. przenocował w wyłożonej siankiem budce ze styropianu w kociej transportówce, otulony dla pewności koszulką Juniora (nomen omen z motywem angrybirds), do którego (Juniora, nie motywu) zapałał wielką miłością od pierwszego wejrzenia. no i fajnie, tylko nie chce jeść. jakby nie wiedział, że dziób nie jest tylko do hałasowania. a hałasuje z wielkim zapałem. chyba doskwiera mu samotność. z braku lepszych pomysłów, siedzę sobie przy komputerze, trzymając na kolanach kacze pisklę zamotane w poły sweterka, które moim zdaniem bardzo udatnie symulują opiekuńcze skrzydła kaczej matki. trochę się wiercił, ale w końcu zasnął. cssss....

p.s. roboczo k-aczka dostała na imię: Kreska, Pipi albo Matylda. zależy, kto woła. zgodności nie ma. i nie, nie mamy pojęcia, jakiej jest płci ani jak to sprawdzić.



czwartek, 2 czerwca 2016

bujna wegetacja


ecce cukinia:













ecce ogórek, a nawet dwa:














takie ładne Boby mam :)