poniedziałek, 27 lipca 2015

łatwo się mówi


zmodyfikować plany, broda do góry, pierś do przodu. w praktyce wychodzi średnio.


niedziela, 26 lipca 2015

zawodowo


skończyłam i odesłałam: niezbyt obszerny efekt bardzo miłej współpracy z byłą szefową. wyszła nam, nieskromnie powiem, perełka w warstwie merytorycznej i formalnej. jakie to jest miłe, współpracować z człowiekiem, który nie tylko sam dużo wie, ale też docenia, ile wiedzą inni. zna swoje oczekiwania i nie kwestionuje ilości czasu i wysiłku, jakie trzeba włożyć w ich spełnienie. i jeszcze dziękuję współpracownikowi z nazwiska  na pierwszej stronie...

w mojej branży nie jest aż tak krwawo i beznadziejnie jak w reklamie, ale jest na co ponarzekać. mnie zawsze najbardziej irytowały zlecenia na ostatni moment, a w przypadku przekładu za język zagraniczny - autorzy, którzy niespecjalnie znają swój język ojczysty, ale spróbuj jednego z drugim przekonać, że częściowo nie znaczy to samo co stopniowo, indywidualny to nie jest pojedynczy  i w ogóle używanie słów, które mają swoje znaczenie, w znaczeniu całkiem innym może im ujdzie w awanturze na stacji benzynowej, ale nie w pracy naukowej, na litość...

sobota, 25 lipca 2015

dzień przedostatni

 jutro Synek wraca do dom! prawie gryzę klawiaturę z tęsknoty. rozładowała mu się komórka, a jak ma dzwonić z trenerowej, to się unosi honorem i od trzech dni nie dzwoni. jak ja wytrzymam do jutra?

z tym globalnym ociepleniem to chyba jednak nie jest ściema: sypiam z odkrytymi łokciami, chodzę na boso lub w japonkach, a synoptycy donoszą, że oto właśnie mamy najcieplejszy rok od czasu rozpoczęcia pomiarów. jest tak ciepło, że jadam lody. a powiedzmy sobie wprost, że pewnych rzeczy ja po prostu nie robię: nie funkcjonuję z odkrytymi głównymi stawami kończyn, nie jadam lodów i nie gram na komputerze.


p.s. cały czas mi się wydaje, że muszę szybciej pisać, bo mi się zaraz literki skończą. takie mam powidoki po grze w kolorowe bąbelki, które trzeba łączyć w grupy od trzech w górę. tak - bezbronna wobec stresu nieruchomościowego uległam i zaczęłam pykać w kuleczki. po trzech tygodniach doszłam do dziewiątego poziomu. jest to zajęcie głupie, bezowocne i boli od niego nadgarstek. poza tym marnuje mi dużo czasu i we śnie słyszę ta-da-Da-ta-da-Da-ta-da-taa-da-ta-Da... plus te powidoki. naprawdę, gry to ZUO.



środa, 22 lipca 2015

dzień 7

z moich wyliczeń wynikało, że dziś Junior przeżyje pierwsze załamanie i atak tęsknoty. się pomyliłam o parę dni. na szczęście napady smutku są przejściowe i kociątko daje radę (ma zresztą zapowiedziane, że nikt po niego nie pojedzie w Tatry, więc co mu pozostaje?).

za to ja wczoraj przeżyłam załamanie.

już się witaliśmy z gąską w ogródku, znaleźli się nam klienci na dom, uzgodniliśmy cenę i tylko im została jedna życiowa sprawa do ogarnięcia, a potem jedziemy ze sprzedażą, ale "jesteśmy w kontakcie". data zapowiedzianego kontaktu minęła, więc zadzwoniłam grzecznie spytać, co tam w wielkim świecie. a pani - która mi nota bene "nie wiedziała jak dziękować", gdy jej znalazłam fachowca do ogarnięcia tej jednej życiowej sprawy (takiego, co by się znał na bardzo międzynarodowym prawie podatkowym) - mi beztrosko mówi, że oni się z mężem jednak rozmyślili. i kij tam - święte ludzkie prawo się rozmyślić. ale żeby nie mieć tej odrobiny kultury osobistej i tak po ludzku nie zadzwonić z informacją – nad tym nie umiem przejść do porządku dziennego (bo nieżyciowa jestem, wiem). nawet sobie chyba już zdążyła wykasować mój numer z komórki, małpa.

i prawie się wczoraj ululałam na smutno aroniówką, patrząc, jak kombajn ścina smętne resztki rzepaku, bo przecież idzie koniec lata (ja wiem, że powoli, ale idzie, nie?) i nieuchronnie zbliża się koniec terminu naszej rezerwacji na działeczkę pod jeszcze nowszy domeczek. i pewnie działeczka przepadnie.

więc siedzieliśmy tak z A. tępo wpatrzeni w kurz nad kombajnem, umilając sobie czas rzucaniem na niedoszłych klientów klątw i uroków, przy których swojskie "a niech ich szlag" byłoby błogosławieństwem i pieszczotą. ciekawe, czy takie płynące z serca złe życzenia mają faktyczną moc sprawczą, bo jeśli tak, uuuu nie chciałabym być na ich miejscu.

z tego wszystkiego obudziłam się dziś o czwartej nad ranem, poleżałam do piątej, po czym rozłożyłam matę do jogi i przez godzinę ćwiczyłam. jak mi już drzewo zsynchronizowało półkule, to wzięłam prysznic, wysmarkałam nos i pojechałam do mechanika po nową lambdę (360 zł z robocizną! rozbój w biały dzień!). w drodze powrotnej kupiłam ogórki, koper i chrzan i zamierzam kisić, bo życie toczy się dalej, jego mać. a silna kobieta w obliczu niesprzyjających okoliczności robi muzykę głośniej, wprowadza modyfikacje do planu, pokazuje niesprzyjającym okolicznościom środkowy palec i o.







poniedziałek, 20 lipca 2015

cuda, panie, cuda

w tych internetach to takie rzeczy pokazujo, że cmok cmok :)

i tak TUTAJ mamy najlepszy przykład, że jeśli jest okazja, żeby oglądnąć prawie nagiego Shię LaBeoufa w tańcu, to nie wolno się wahać i trzeba Shię oglądnąć, bo mało jest smaczniejszych lub chociaż w połowie tak atrakcyjnych widoków (a widać, że się bracia Słowianie starają, więc nie wiem, czy to kwestia braku techniki, wrodzonego wdzięku czy postprodukcji, że od oryginału ich dzieli kilka lat świetlnych). i tak, tak, małą Maddie też się mogę zachwycać bez końca, ale jednak jestem hetero, więc ten.

* a'propos mieliśmy na imprezie dwoje pedagogów. i jaki jest ulubiony dowcip tej grupy zawodowej? czym się różni pedagog od pedofila? pedofil naprawdę kocha dzieci. wiem, wiem, niesmaczne, ale rozumiem, że akurat ci pedagodzy mają do czynienia  z tak trudną młodzieżą, że jakoś muszą odreagować, a nie zawsze człowiek ma pod ręką aroniówkę.


aktualizacja funeralna


żem przez lata powtarzała, że jak sczeznę, to proszę mi na świeckiej uroczystości pogrzebowej odtworzyć* na pożegnanie doskonały narkotyk**, ament.

ale. A. mi zabrał normalne radio z kuchni do pracowni i zostawił starego kaseciaka, więc wyciągnęłam zakurzone pudełeczko z kasetami i zaczęłam przesłuchiwać przy obieraniu fasolki na kolację.

i otóż aktualizacja. proszę mi jeszcze koniecznie na pożegnanie odtworzyć duet księciunia i Rosie, śpiewających, że nic się ze mną nie równa (drugi utwór na liście). bo przy Rosie, try to have fun  mam nieodmiennie takie ciary, ale to takie ciary, że gdyby mi zagrali, to podskoczę jeszcze ;)


p.s. ha! nawet radość z powtarzania tu sobie można posłuchać! :D bosz, odkryłam źródło niewyczerpanej szczęśliwości...


* nie wiem, kto tam przyjdzie na imprezę, ale część artystyczną najlepiej zostawić na moment, kiedy na parkiecie zostanie już tylko garstka najbliższych przyjaciół (których mam nadzieję nie przeżyć). reszta może to źle odebrać.

** btw, jak kocham Alana, to po warunkach rola Snape'a się należała Mistrzowi, c'nie?


niedziela, 19 lipca 2015

dzień yyyyyyyyyyyyy 4?


aleśmy się wczoraj integrowali z sąsiadami! wszyscy dziecka wysłali na turnusy, narobili sałatek i wypieków, wyciągnęli z szafek zapasy alkoholu i dawaj: będziemy niegrzeczni.

nieskromnie powiem, że moja sałatka była najlepsza, natomiast w konkurencji domowych nalewek - będącej aktualnie najmodniejszym sportem narodowym - wygrała sąsiadowa siedmioletnia nalewka z aronii. jest taka smaczna, że żal pić. po szybkiej degustacji schowałam ją pod stół pod pretekstem, że "więcej nie mieszamy, bo jutro będziemy chorować". to już był ten etap imprezy, że doprawdy mało kto był w stanie docenić wszystkie walory szlachetnego trunku, więc  w sumie uratowałam go przed zmarnowaniem ;) swoją drogą z czego trzeba mieć charakter, żeby przez siedem lat strzec taką nalewkę przed nagłym spożyciem? ze spiżu, granitu i hartowanej stali zapewne. podziw i szacunek dla sąsiadów.

wczorajszą imprezę poprzedziło nam huczne gradobicie. takimi kuleczkami o przekroju pięciozłotówki. strasznie było słuchać, jak to bębniło w okna dachowe i blaszane parapety. okoliczni rolnicy załamani (czyli strasznie klną), bo grad ich wyręczył w młóceniu rzepaku, organizując równocześnie zasiew rzeczonego rzepaku na kolejny sezon. parę hektarów sprzed naszych okien poszło na zmarnowanie, czyli w piach. okoliczne ogrodniczki też niezachwycone, bo grad wytłukł wszystko: od ogórków po rabarbar. i podziurawił foliaki. ocalały natomiast nieuprzątnięte na czas pod dach karoserie oraz same dachy. aż dziw bierze.

nie mam serca, żeby iść obejrzeć, jak to przeżyły dynki i cukinki, które mi jednak wykiełkowały, chociaż ze sporym opóźnieniem. na sąsiedzkich działkach rosną już spore owoce, a na moich grządkach sterczą takie kacpaunki, co to mają raptem po sześć średniej wielkości liści, aktualnie zapewne dziurawych. i po co się było napinać?



piątek, 17 lipca 2015

dzień 2


dziwna rzecz: siedzę przy komputerze w japonkach i w stopy mi gorąco, a przecież mnie nigdy nie jest gorąco w stopy. natomiast dla odmiany w łokcie jest mi zimno i musiałam sweterek przywdziać. ot, zagadka termoregulacji...

a'propos termoregulacji: jakaś lambda mi się zepsuła w samochodzie (komputer zdiagnozował coś w stylu "czujnik 1cośtam, temperatura cośtam, wskazanie poza zakresem"), w związku z czym świeci mu się, temu autu, jedna kontrolka, która nie powinna się świecić. tak się przejęłam, że niemal bezzwłocznie udałam się do warsztatu samochodowego. nowa lambda będzie mnie kosztować jakieś 250 zł. myślałam, że nietanio, ale potem porównałam z tomografią zęba, którą mi zaordynował doktor Maciek (czy to jest jakaś nowa moda, że na wejściu do gabinetu trzeba się zapoznać z lekarzem i wymienić uścisk dłoni? bo mnie ostatnio i dentysta, i internistka tak podejmowali, a mam wątpliwości, czy to jest higieniczne). bo otóż tomografia zęba - 300 zł. nierefundowane.

to mi uszczupli budżet na wakacyjne szaleństwa, więc  na pocieszenie (oraz dla podtrzymania zwyczaju niebycia na bieżąco) powspominam rok szkolny. uroczystość zakończeniowa dłużyła nam się w tym roku i dłużyła, gdyż szkoła postanowiła rozszerzyć asortyment wręczanych dzieciom dokumentów. no bo ciągle tylko świadectwa i świadectwa. nuda!  dlatego w tym roku dzieci z klas I-III dostały imienne dyplomy ukończenia nauki od jaśnie panującej dyrekcji. jak można się domyślić, dość długo trwało wyczytywanie, przez tłum się przedzieranie, wręczanie, dłońmi potrząsanie... trochę nie wiem, po co to.

za to klasową część uroczystości oceniam na "sowę z medalem" (obowiązujący w "naszej" klasie piktograficzny odpowiednik szóstki). wychowawczyni bowiem zrobiła coś wyjątkowego i pięknego. jak powiedziała dzieciom, wypisując świadectwa uświadomiła sobie, iż wszyscy w tym roku mieli różne osiągnięcia i zasłużyli na wyróżnienie. dlatego każde dziecko oprócz świadectwa dostało dyplom za swoje własne sukcesy: ten nauczył się lepiej czytać, ta wygrała zawody w biegach, ta przeczytała najwięcej książek z biblioteki, ten z powodzeniem reprezentował szkołę w konkursach matematycznych, tamten był aktywny na zajęciach... na własne oczy widziałam: każdy młody człowiek otrzymał zindywidualizowaną pochwałę na piśmie za swoje osobiste dokonania. i myślę sobie, że może nie dziś, ale za jakiś czas patrząc na taki dyplom, poczuje się podbudowany, wyjątkowy, dowartościowany. i myślę sobie, że to jest duża rzecz: taki nauczyciel, który widzi w dzieciach nie tylko problemy i wyzwania - a w "naszej" klasie ma między innymi zdiagnozowane ADHD, wszawicę i mutyzm - ale też dostrzega starania tych małych ludzi i ich sukcesy, nawet jeśli bywają całkiem drobne. i po spełnieniu tysięcy biurokratycznych obowiązków ma jeszcze siłę i fantazję, żeby je tym małym ludziom wskazać palcem i zawołać: ej, dobra robota! :)




czwartek, 16 lipca 2015

dzień 1

nie, nie strzeliłam focha, że ja tu tak ładnie piszę zdaniami wielokrotnie złożonymi, a nikt złamanego komęcika nie wrzuci. nic z tych rzeczy ;)


odpoczywaliśmy. a teraz Junior pojechał w Tatry, a my czekamy, co przyszłość przyniesie i albo będziemy normalnie pracować, albo co innego (pakować się!). jeśli jednak wierzyć Sennikowi Babilońskiemu, to moje sny ewidentnie zapowiadają rozczarowanie, więc raczej normalnie pracować i bu.

krajst, miałam zrobić apdejt, dokąd to jeździliśmy na wycieczki i jak to mi cukinie pokiełkowały i czy pliszka zaadoptowała Princzipessę (jeszcze nie, ale próbuje, chociaż widać, że jest jej coraz bardziej przykro, iż wciąż spotyka się ze strony kotecka z reakcją zimną a obojętną.  głupolek). ale apdejtu nie będzie, bo dziś wstaliśmy o 4:30 czasu lokalnego i raczej sobie utnę drzemkę.




środa, 8 lipca 2015

łańcuszek


na rynku nieruchomości sytuacja jest patowa i wygląda tak:
nie możemy kupić działki, ponieważ nie możemy sprzedać naszego domu, bo MM nie mogą go kupić, jako że nie mogą sprzedaż mieszkania w K., gdyż ich klient nie może go kupić, dopóki nie sprzeda...
łańcuszek świętego Judy (w odróżnieniu od Antoniego, co nie?). a już było tak obiecująco...


ogarniam wczoraj dom przed krótką parabiznesową wizytą dwóch panów.
- Synu - mówię - weź jedz nad stołem, bo dopiero co odkurzałam, a ty już nakruszyłeś na podłogę.
- No to co? w czym ten jeden okruszek przeszkadza?
- Proszę cię, wstyd mi będzie, że mam brudną podłogę.
- Przez jeden okruszek ci będzie wstyd? To ty masz takie kruche ego?

od jutra - przysięgam - zacznę mu ograniczać lektury do komiksów z ninjami. będzie mi tu, smarkacz, z "kruchym ego" wyjeżdżał ;)



poniedziałek, 6 lipca 2015

ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem


nawet pogoda śle sygnały ostrzegawcze. te upały mają nam pokazać, jak się będziemy czuć, jeśli wybierzemy politykę spod sztandaru "wszyscy jesteśmy Grekami": obniżenie wieku emerytalnego, mnóstwo przywilejów dla wszystkich i nie będzie nam nikt żadnej dyscypliny budżetowej narzucał (bo mamy swój honor i chcemy być szanowani! kocham tę grecką gadkę. szanuje to się ludzi, którzy spłacają długi).

z początku będzie nam otóż ciepło i miło. a potem coraz ciepłej i coraz mniej przyjemnie. Naród rozumie, co się do Niego mówi? Naród to weźmie na spokojnie przemyśli, jeszcze do jesieni trochę czasu zostało.

w ramach protestu przeciwko panującym temperaturom basen nam się rozszczelnił. żeby woda nie poszła na zmarnowanie, ogródek dostał pić. fajnie było tak polatać z konewką w upale ponad 30 stopni. żart.

podobno już w piątek ma być ziąb. i dobrze.






piątek, 3 lipca 2015

zdziwko


dlaczego mnie nikt nie powiedział, że to Mozart skomponował "były sobie kurki trzy"?!?!?



czwartek, 2 lipca 2015

nie - mam - cza - su


lecę sprzątać, czyli wiadomo. dziś po południu kolejny akt dramatu pt. AAAAby dom sprzedać.

nie - mam - na - to - si - ły


(...) parę godzin później (...)

jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że był to daremny wysiłek. ludzie może i chcą kupić dom, ale właściwie nie bardzo jeszcze wiedzą, jak duży, gdzie, co ma w nim być... a facet miał tak krzywe zęby, że Freddie Marcury mógłby się przy nim szczerzyć bez kompleksów. a nawet Martin Gore zanim sobie zrobił licówki. luz.

najgorsze jednak, że po wszystkim wybraliśmy się z Juniorem na lody. nieszczęściem synek miał przy sobie gotowiznę i postanowił kupić jeszcze duży napój gazowany w bardzo niezgrabnej butelce, która się za chińskiego boga nie dała przypiąć do bagażnika, dlatego matka musiała ją trzymać w garści. z tego powodu musiała kierować jedną ręką. i szczęśliwie pokonała w ten sposób 9/10 trasy, aż nagle sobie uświadomiła, że przecież trzyma tę butelkę w prawej ręce, więc kieruje lewą, a przecież nie od dziś nie umie kierować lewą. okazało się jednak, że lepiej mi idzie kierowanie lewą niż przekładanie butelki z ręki do ręki w trakcie jazdy. i bęc! mam pięknie poharataną lewą nogę – od kolana do kostki – oraz sińca wielkości głowy koty na prawej łydce. plus dziurę w dżinsowych spodenkach. jak sześciolatka, doprawdy. Junior na widok zakresu szkód wyznał z podziwem w głosie: "łooo, ja bym płakał na twoim miejscu". jakbym miała sześć lat, to do tej pory bym wyła, na bank.






środa, 1 lipca 2015

tankowanie z drugiej strony


miałam dziś wątpliwą przyjemność przypomnieć* sobie, co leci w radiu przed porannym Zapraszamy do Trójki. musieliśmy bowiem z Juniorem zdążyć na autokar na wycieczkę zorganizowaną przez Gminę.

w ogóle to śmieszna sprawa z tymi wycieczkami. otóż są to imprezy w 100% sponsorowane przez Gminę, ale w zeszłym roku miały słabą reklamę i autokar woził głównie powietrze i opiekunów. więc w tym roku sołtysi zostali poproszeni o rozpropagowanie idei w swoich sołectwach. u nas sołtys dał ogłoszenie sklepowej Marioli i wszyscy byli doinformowani jak złoto. w efekcie skutecznej propagandy ilość zgłoszeń przeszła najśmielsze oczekiwania burmistrza, który zaczął dzwonić po sołtysach z prośbą, żebymoże trochę zniechęcili ludzi do wyjazdu. nieźle, prawda? domyślam się, co mu sołtysi mogli odpowiedzieć.

krążyły plotki**, że Gmina nie ma środków na podstawienie dodatkowego autokaru i olaboga, co to będzie. niezrażeni przyjechaliśmy z Juniorem na za pięć do odjazdu i wpadliśmy w dziki tłum poddenerwowanych (ale bez przesady) rodziców i niewyspanych dziecków. autokary były trzy :) burmistrz widać pojął, że albo ludzie wyślą dzieci na wycieczkę, albo przyjdą z nimi do ratusza, żeby im wytłumaczył kryteria, według których wybrano szczęśliwców, co się załapali do jednego tylko pojazdu.

Junior pojechał, a ja zostałam - cokolwiek poirytowana zbyt wczesną*** pobudką. w takie dni nie wolno sobie odmawiać drobnych przyjemności, więc naprędce przeprowadziłam jednemu facetowi na stacji benzynowej krótkie szkolenie z zasad życia społecznego. a było to tak: stałam na ulicy jako przedostatnie auto w kolejce do wjazdu na stację. z naprzeciwka podjechała furgonetka i kierowca gestem poprosił, żeby go wpuścić - pomyślałam, że chce wjechać na parking przy stacji, więc wpuściłam, bo w końcu jest się damą na drodze. a ten co? wtarabanił się w kolejkę przede mną! za jakiś czas głąb podjechał pod dystrybutor, a ja ze dwie minuty później pod sąsiedni, ale że mam mniejszy bak, to przy drzwiach do budynku kas znaleźliśmy się równocześnie. i tu w głąba wstąpił dżentelmen, bowiem otworzył drzwi i mnie w nich przepuścił. wyraziłam więc głośno zdziwienie, że jednak ktoś go kultury uczył, ale w ograniczonym zakresie, skoro nie wie, że się w kolejkę wpychać nie wolno.

głąb buraczany zaczął wydziwiać, że przecież ja już też zatankowałam****, a ten samochód za mną ma "tak samo tankowanie z drugiej strony". zawsze mam problemy z komunikacją z ludźmi, którym się wydaje, ze słowa to są takie  całkowicie umowne znaki i zamiast się zastanowić, jaki sens chcą wyrazić, mogą je sobie dowolnie gwałcić. tankowanie to jest czynność (od tankować). tymczasem niebieski opel nadal stał za nami w kolejce i doprawdy nie miał w owej chwili tankowania z żadnej strony, cokolwiek by to miało znaczyć. chwilę trwało, zanim do mnie dotarło, że zdaniem głąba to, pod którym dystrybutor mogę podjechać zależy od tego, z której strony mam wlew paliwa (w języku buraka w przydeptanych pantoflach: tankowanie). powiedziałam mu grzecznie, że opowiada bzdury, które w żaden sposób nie usprawiedliwiają faktu, że wepchnął się przed nas w kolejkę. a ten mi odpowiada: "jak pani w domu posprząta, to wtedy porozmawiamy". coś tam jeszcze rzuciłam, dla zachowania twarzy, ale przyznaję: załatwił mnie. szach i mat. co mu miałam powiedzieć: "porozmawiamy, jak sobie zaszyjesz dziury w skarpetach?" ja z nim nie chcę więcej gadać!

w każdym razie ciśnienie sobie podniosłam do poziomu typowego dla żywych ludzi, więc jakieś plusy są, nawet jeśli głąb nadal nie skumał, że jak się ma wlew paliwa z lewej, a dystrybutor z prawej, to trzeba po prostu podjechać bardziej do przodu, bo chociaż tego nie widać, to przewody do tankowania są baaardzo długie i można spokojnie dosięgnąć. poza tym na pewno skumał, że te cholerne baby robią się coraz bardziej pyskate i trzeba się mieć na baczności (idę o zakład, że w jesiennych wyborach zagłosuje na Korwina i razem będą knuć, jak by nam tu zabronić samodzielnego wychodzenia z domu oraz odzywania się bez pytania do buraków w przydeptanych pantoflach. bo nie mam złudzeń, żeby mu kiedyś w takiej sytuacji przyszło na myśl powiedzieć proste "przepraszam").


* i tak już nie pamiętam.

** A. czasami pyta, skąd ja znam te wszystkie plotki. otóż ja znam prawie całe von Hrabiowitze, a z połową jestem na ty. jest to pierwsza taka sytuacja w moim życiu, na przykład w Świętym Mieście kojarzyłam tylko bezpośrednich sąsiadów, a i to mgliście. nie wiem, może to przychodzi z wiekiem? w każdym razie często się przydaje.

***pfff, podkreśliło mi, że niby nie ma takiego słowa. no chyba ja wiem lepiej?

**** kierując się buraczaną logiką: rozwaliłem ci głowę cegłą, ale przecież nie umarłaś, więc nic się nie stało, co nie? jakim cudem ten koleś nie miał wąsów? tak cudownie dopełniłyby jego poza tym całkowicie spójny imaż (przepocona koszulka polo z plastiku w paski, zaczeska na łysinę, o przydeptanych pantoflach już wspominałam).