środa, 29 kwietnia 2015

znowu Regina dosiadła konia


i obym nie podzieliła smutnego losu księżniczki Anny...

na jutro anonsowali się klienci zainteresowani obejrzeniem domu. tym razem nic o ludziach nie wiem. nie jestem jednak z tego powodu bardziej przejęta niż zazwyczaj, bo po prostu przejmowanie się ma swoje granice. ponieważ są to granice, w obrębie których nie jestem w stanie usiedzieć spokojnie (w obliczu szansy i nadziei), to zaraz wstaje od komputerka i idę dopieszczać włości.

wiśnia kwitnie, jabłoń kwitnie, może do jutra zdąży wystrzelić mój bzowy zagajnik? byłoby czarownie...


trzymajcie kciuki, ok?

tylko tym razem porządnie ;)






wtorek, 28 kwietnia 2015

nie dogodzisz


pada. już było strasznie sucho, więc to dobrze. ale z drugiej strony właśnie zakwitła nasza jabłoń i (nienasz) rzepak, jak okiem sięgnąć, a tu pada i zimno, więc pszczoły nie mogą oblatywać. więc będzie mało miodu. zatem jednak skucha. i jak w tytule.


(posiałam wczoraj słoneczniki).




poniedziałek, 27 kwietnia 2015

auto


staram się poświęcać mu jak najmniej uwagi. tyle że prowadzę, tankuję i potrafię rozpoznać na parkingu pod supermarketem*. okazjonalnie zabieram do mechanika na wymianę oleju, zmianę opon czy przegląd rejestracyjny.

na myjnię automatyczną jeżdżę, żeby dziecku zrobić przyjemność. a w ogóle myję, kiedy brud - wbrew teoriom, że osadziwszy się warstwą o określonej grubości, powinien odpadać sam - utrudnia rozpoznanie auta na parkingu pod supermarketem po kolorze**.

poza tym raczej staram się ignorować sygnały, że coś może być nie tak. w efekcie ignorowania migających kontrolek odkrywamy absolutnie rozładowany akumulator podczas przerwy świątecznej w Świętym Mieście, a kolumnę kierownicy z uszkodzonym czujnikiem promienia skrętu wymieniamy dopiero wtedy, kiedy trzymanie rąk na kierownicy grozi oderwaniem dłoni od nadgarstków. czasami to jednak działa. na przykład od jakiegoś czasu coś mi kapie spod maski - nie olej, bo nie tłuste, i nawet przyjemnie pachnie. może mam nieszczelny pojemnik na płyn do mycia szyb? bym musiała do mechanika podjechać... ale czekam, może mu samo przejdzie?

tymczasem jednak w lewych, tylnych drzwiach autu "się zrobiła" dziurka. nie no, nie na wylot, takie raczej wgniecenie z lakieru zdarciem. maleńkie. i teraz muszę zgłosić szkodę i jechać do naprawy. bez sensu, bo albo mi nie dadzą samochodu zastępczego i przez iks czasu jak ja będę coś poza von Hrabiowitzami załatwiać? albo mi dadzą samochód zastępczy i jak ja będę takim obcym jeździć? może i mam prawo jazdy kategorii B, ale ono obowiązuje tylko na mój własny pojazd. w obcych nie odróżniam gdzie gaz, a gdzie sprzęgło. i nieszczęście gotowe.

aktualnie bowiem powody do nieszczęścia wynajduję na tuziny, mendle i kopy. przednówek się nie chce skończyć. odpoczywam i odpoczywam i nic. na przykład po czytaniu książki w weekendową noc (Jo Nesbo, Pierwszy śnieg - od początku wiedziałam, kto jest mordercą! pierwszy raz w życiu! musiałam szybko skończyć, żeby zweryfikować słuszne podejrzenia) przez całą niedzielę mnie bolały łokcie (od trzymania) i stopa (od siedzenia po turecku). chciałoby się rzecz: bez sensu, ale co się będę powtarzać...


* z reguły kieruję się na najbrudniejszy wóz na parkingu.
 
** bo poza tym to wszystkie auta osobowe są jednakowe, nie? może oprócz malucha, matiza i tico, bo one są megabrzydkie, dzięki czemu łatwo je odróżnić od reszty. ale folkswagena passata od alfyromeo? w życiu. chociaż to zły przykład. VW można odróżnić po reklamie z Gahanem. a... no to właściwie dobry przykład, bo alfyromeo się nie da odróżnić po reklamie z Gahanem, ergo: nie da się odróżnić***. chyba że od tico, prawda.

*** po znaczku się nie liczy, umówmy się. ani po napisie.









piątek, 24 kwietnia 2015

jak u kononononononowicza*


nic nie ma. nie ma kłopotów ze snem, bo się łyknęło kalmsik. nie ma werwy do działania, bo ten kalmsik chyba jeszcze nie przestał działać.

chociaż, nie. jedno jest: boleśnie bezradne oburzenie na "nazistowską Polskę" według firmy Mattel.

idąc tropem ostatnich rewelacji z drugiej strony Atlantyku, można powiedzieć, że rdzenni  czerwonoskórzy Amerykanie żyli w państwie o strukturach federalnych, a w ogóle to ponoszą odpowiedzialność za skutki Agent Orange w Wietnamie, (uwaga na drastyczne zdjęcia), tak?  jak nie stosująca skróty myślowe prasa (z notorycznymi "polskimi obozami"), to niedouczony szef FBI (ze współodpowiedzialnością okupowanych za zbrodnie okupantów). ale "nazistowska Polska" przebija wszystko i naprawdę, naprawdę woła o pomstę. do nieba, do jakiegoś trybunału? do ministerstw oświaty wszystkich cywilizowanych państw? historię podobno dyktują wygrani, więc my chyba od '45 przegraliśmy dużo więcej, niż nam się wydawało.



* bo nie od dziś miewamy fajnych kandydatów na prezydenta ;) ktoś pamięta?


środa, 22 kwietnia 2015

głupie - głupsze - wędrując ku dorosłości


nawet tego nie umiem skomentować. w razie czego wiem na pewno, że trzeba będzie Juniora wypisać z wychowania do życia w rodzinie.


wspominałam, że jestem zmęczona?


i nie mogę odpocząć. a jak wczoraj chłopaki byli na treningu, to z premedytacją nie robiłam NIC, tylko surfowałam po fanpejdżach GoT. (z tego wszystkiego zaczęliśmy wieczorem oglądać jeszcze raz od pierwszej serii i mi się zaraz w drugim odcinku przypomniało, że ja jednak mam całkiem inne upodobania niż Hannibal Lecter, co to stwierdził "I saw it. I liked it. Everybody dies there." a już książka to w ogóle - przy takiej ilości wątków pobocznych musiałabym przy czytaniu robić gęste notatki, żeby się nie pogubić. więc nie, nie jestem fanką. chociaż jednak Lannisterowie nie wkurzają mnie tak bardzo jak Ragnar z tym swoim uśmieszkiem. także z seriali to ja najchętniej CSI, bo tam jest i wartka akcja, i trup co się gęsto ściele, ale zanim się zdążę do niego przywiązać).

o czym to ja... zmęczona jestem. i zastanawiam się, czy powinnam dziś po południu: korzystając z pięknej pogody iść ogarnąć ostatnią nieogarniętą rabatkę (ryzykując, że znowu nie zasną z bólu wszystkich stawów obu rąk), czy raczej korzystając z tego, że jest środa, iść na jogę; czy też może, korzystając z tego, że jestem bardzo zmęczona - odpocząć?

jakie mamy ładne nowe ogłoszenie nieruchomości! komuś linka? na fotkach bardzo smacznie wyszły nowe Kazuary, którymi A. nam salon przyozdobił. mlask!


(wciąż jestem sfrustrowana i mam kłopoty ze snem).

wtorek, 21 kwietnia 2015

politycznie


bardzo mnie bawi kandydatka na prezydentkę, doktor Warzywko. chyba jakiś spin doctor zrobił o jedno spinjitzu za dużo i niechcący wymyślił przewrotny plan, jak dobić eselde (bynajmniej nie mam nic przeciw temu planu).

doktor Warzywko, jako idealnie pozbawione poglądów, charyzmy i osiągnięć estetyczne opakowanie niczego, bardzo ładne pasuje do roli symbolicznego gwoździa do trumny akurat tej formacji. chociaż... tak po sprawiedliwości, nadawałaby się i dla każdej innej... ciekawe, czy liczy na to, że coś dla siebie ugra, pomijając te ładne sukienki, garsonki i buciki, których sobie nakupiła na konto sponsorów przy okazji kampanii?

zapamiętaj Wszechświecie moje słowa, że niedługo po wyborach dostanie od jakiegoś pisma dla panów propozycję rozbieranej sesji zdjęciowej. propozycja dokładnie "po warunkach" i moim zdaniem akurat w tej roli powinna się sprawdzić.

żal, bo jest na lewicy sporo myślących kobiet, ale jak widać nasza Lewica nadal akurat nie myślenia od kobiet oczekuje...







przesunęłam wtorek na poniedziałek


czyli przemówiłam gościa z dziś na wczoraj, bo byśmy chyba nie wyrobili kolejny dzień w takim sterylnym wnętrzu bez kruszenia okruszków i innych oznak życia, a gdybym miała sprzątać od nowa, to już bym na pewno umarła, choćby z irytacji.

tym razem był to gość z biura nieruchomości. nie wiem, nie wiem. nie chcę być przesadną optymistką, ale może jest jakaś iskra nadziei dla tej branży, jacyś ludzie z przeszkoleniem, zdolni się przyznać do braków w wiedzy (będę musiał dużo poczytać o tych technologiach, co je tu Państwo mają, bo lubię być dobrze przygotowany do prezentacji), umiejętnie obsługujący aparat fotograficzny itp.

z całą pewnością jesteśmy klienci wymagający, ale przecież nie oczekujemy cudów na kiju, tylko żeby pośrednik jakoś zapracował na tę swoją prowizję.

z obawy że znowu nie zasnę ze zmęczenia i nazajutrz będę jeszcze bardziej zmęczona, zapodałam wieczorem kalmsik i mogę dziś śmiało stawić czoło rzeczywistości. niech tylko nie bodzie...



poniedziałek, 20 kwietnia 2015

zaraz umrę ze zmęczenia


piątek: pod kamienicę nam podstawili kontener na śmieci z piwnicy. pojechaliśmy wyrzucić stary kredens, żeby było miejsce wstawić do środka rower czy coś. sąsiadka mi wcześniej dała cynk, że "ktoś" nam podrzucił do piwnicy śmieci, no to myślimy dobra, śmieci też wyrzucimy...
urwa jego mać! dwie i pół godziny lataliśmy biegiem krętym zagraconym korytarzem i po schodkach do kontenera, wywalając stertę śmieci, którą nam "ktoś" z sąsiadów zawalił naszą komórkę. sterty garnków, starych butów, zbutwiałych papierów, zgniłych dywaników i wykładzin, szuflad i półek od niezidentyfikowanych mebli, spleśniałych torebek, opakowań po farbach i domestosie... chwilami było wręcz surrealistycznie, gdy znalazłam książkę pod wszystko mówiącym tytułem "Piwnice". słowo honoru!

ludzie są obrzydliwi.

sobota: trzeba ogarnąć ogródek i obejście przed zapowiedzianymi na poniedziałek i wtorek wizytami, z którymi wiążemy spore nadzieje. rabatki już wstępnie ochędożyłam, ale trawnik skosić, urobek z kosiarki zagospodarować. okna umyć, taras. podjazd zamieść.  a ja już rąk i nóg nie czuję, po upojnym piątkowym popołudniu.

niedziela: no to może dom też posprzątamy, bo w sumie głównie dom ludzie przyjadą oglądać. ale już ruszamy się bardziej jak much w smole. i się niektórzy z nas o własne nogi potykaj.

do tego miejsca  pisałam wczoraj wieczorem, ale padłam i kończę dziś.

jest pachnąco i czysto jak na miejscu zbrodni popełnionej przez Dextera. i teraz co? nieopatrznie powiedziałam, że jak państwo chcą przyjechać w poniedziałek, to jeśli chodzi o godzinę, ja się dostosuję. ale przecież to nie znaczy, że jak zamiarują przyjechać o 19:00, to wystarczy, że uprzedzą kwadrans wcześniej, nie? ale jak znam ludzi, to dla nich właśnie to znaczy.

w dodatku wstępnie wiemy, że ma przyjechać pan z tych, co by chcieli kupić dom w centrum metropolii w cenie ziemi rolnej na Podlasiu. więc pewnie będzie jak zwykle: mają państwo piękny dom, tylko szkoda, że tramwaj tu nie dojeżdża.

ale może jednak? proszę, proszę, proszę...

apdejt: no jak bym przy tym była. jednak tramwaj... może jutro będzie lepiej.


piątek, 17 kwietnia 2015

proszę


proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę.

niech się uda.

środa, 15 kwietnia 2015

akcja wystawka


dwa razy do roku najlepsza z gmin sponsoruje ogólnogminne wyrzucanie śmieci, które się nie mieszczą do kubła. w szale wiosennych zmian (oraz wskutek przypływu nadziei, bo nasze nowe ogłoszenie wywołało wreszcie kilka sensownych telefonów) kupiliśmy narożnik do salonu i postanowiliśmy wyrzucić starą sofę. ja pitolę, ile to bydle ważyło!

wskoczyliśmy też na pół godziny na strych. wyrzuciliśmy*: dwie wanienki do kąpania niemowląt, mały rowerek, drewniany wieszak stojący, 8 krzeseł, rozwalony parasol ogrodowy, 3 worki różnych drobniejszych śmieci typu zepsuta klamka "którą by trzeba tylko zespawać", resztki rozwalonego diaskopu, pokrytą grubym kamieniem półkę łazienkową itp.

nie powiem, żeby się na strychu zrobiło o wiele luźniej. to duży strych, a my jesteśmy niewolnikami rzeczy. taka smutna prawda. wydaje mi się, że w porównaniu z mnóstwem ludzi kupujemy tylko "rzeczy potrzebne", a i tak toniemy w przedmiotach. co gorsza trudno jest nam się ich pozbywać, kiedy przestają być "potrzebne". po części dlatego, że - jak powszechnie wiadomo - "chłopu na wsi wszystko się przyda". po części dlatego, że przecież w dużym domu zawsze jest jeszcze trochę miejsca na rupieci... i wreszcie chyba z lenistwa - nikomu się nie chce podjąć decyzji: wyrzucamy.  łatwiej jest wtargać na strych.


* tradycyjnie w wigilię wystawki po wsi krążą zmotoryzowani zbieracze z całego Dolnego Ś., którzy spośród "śmieci" wybierają rzeczy godne tego, by dać im szansę na nowe życie, albo wykonane z materiałów nadających się do przetworzenia. w pełni popieram. po sofę A. ich zaprosił na próg domu.



poniedziałek, 13 kwietnia 2015

inauguracje maskujące


w piątek zainaugurowaliśmy sezon obiadów na tarasie, a w sobotę sezon prac ogrodowych (ja z motyką, bo A. już wcześniej jakieś opryski odprawiał). i spędziliśmy dwa wieczory, piekąc kiełbaski nad ogniskiem.

i pięknie, gdyby nie fakt, że przez całą tę sielanka raz po raz przegryza mi się złość. bo to nie tak miało być. w drugiej połowie kwietnia mieliśmy się pakować do wyprowadzki. i co z tego, że nam się tu bosko mieszka, skoro ja miałam inne plany. Wszechświat słyszy? do ciebie mówię, dziadu!

nie chce mi się gadać z tego wszystkiego.



piątek, 10 kwietnia 2015

ważne wydarzenie poznasz po tym, że pamiętasz, co wtedy robiłeś


no to chronologicznie:

1. A. poznałam w kolejce po gofry w barze nad jeziorem, bo M. chciała poderwać jego kolegę. (lipiec 1994)

2. wiadomość o ataku na WWT  dotarła do mnie, kiedy zrobiłam sobie przerwę w myciu okien. pierwsze, co pomyślałam: no naprawdę, muszą ciągle puszczać jakieś tanie filmy katastroficzne... tylko czemu w czasie specjalnego programu informacyjnego? i na wszystkich kanałach ten sam?  potem już tych okien nie dokończyłam. (11 września 2001)

3. o tym, że jestem w ciąży, dowiedziałam się (intuicyjnie), wylewając na kompost kawkę z mlekiem (strasznie mi zaśmierdziała i musiałam się jej natychmiast! pozbyć z domu) (początek kwietnia 2005)

4. wiadomość o wypadku siostry odebrałam, czekając na A. pod skupem złomu. musiałam potem wyjechać na ulicę tyłem z takiej wąskiej bramy i prawie sama od razu spowodowałam następny wypadek. (20 sierpnia 2009)

5. akurat jechałam do poradni psychologicznej, żeby pogadać z fachowcem o moim ruchliwym synku, kiedy radio podało informację o katastrofie pod Smoleńskiej. panie w recepcji mi nie uwierzyły. (10 kwietnia 2010)

acha:
0. mama mi powiedziała o śmierci ojca, kiedy jadłam śniadanie w tłusty czwartek. był to jedyny tłusty czwartek, kiedy nie zrobiła pączków. (26 lutego 1987)


trochę mało tych ważnych wydarzeń jak na prawie cztery dekady życia. a jak u Ciebie?



czwartek, 9 kwietnia 2015

po wahadle


prawie zmęczyłam Wahadło  i przypomniało mi się, od czego zaczęło się moje zaczytywanie w dziełach na temat templariuszy, masonów i iluminatów. jednak nie zrozumiałam i chciałam zgłębić temat. teraz też nie zrozumiałam, ale pfff. przez ponad 600 stron faceci uganiają się za mitami, legendami i czarami, gdy tymczasem temat został podsumowany już na stronie 366:


"Pim, nie ma archetypów, istnieje ciało. Brzuch w środku jest piękny, bo rośnie w nim dziecko, wdziera się radośnie twój ptaszek, wpada smakowite jedzonko, więc dlatego są piękne i ważne pieczary, wąwozy, szyby, podziemia, a nawet labirynty, które zupełnie przypominają nasze poczciwe i święte kiszki, i kiedy ktoś ma wymyślić coś ważnego, wydobywa się to właśnie z brzucha, gdyż ty też się z niego wziąłeś w dniu swoich narodzin i płodność zawsze wiąże się z jakąś dziurą, w której coś najpierw gnije, a potem pojawia się mały Chińczyk, daktyl, baobab. Ale góra jest lepsza niż dół, bo kiedy stajesz na głowie, krew uderza ci do niej, bo nogi śmierdzą, a włosy mniej, bo lepiej wleźć na drzewo i zbierać owoce niż skończyć pod ziemią i tuczyć robaki, bo rzadko robisz sobie coś złego sięgając w górę (miałeś właśnie iść na strych), a zwykle robisz sobie krzywdę spadając. no więc góra jest anielska, a dół diabelski. Ponieważ jednak jest również prawdą to, co powiedziałam przedtem o moim brzuchu, prawdziwe są obie rzeczy, piękny jest dół i środek w jednym sensie, a w innym góra i wierzch i nie ma tutaj nic do rzeczy duch merkuriusza ani powszechna sprzeczność. Ogień grzeje, a z zimna dostajesz zapalenia oskrzeli, zwłaszcza jeśli jesteś mędrcem sprzed czterech tysięcy lat, a więc ogień ma tajemne przymioty, i jeszcze dlatego, że można na nim ugotować kurę. Ale zimno konserwuje tę samą kurę, a jeśli dotkniesz ognia, zrobi ci się pęcherz, o, taki wielki, jeśli więc myślisz o czymś, co zachowuje się od tysiącleci, jak mądrość, powinieneś wyobrażać ją sobie na szczycie górskim, wysoko, wysoko (a widzieliśmy, że jest to dobre), ale i w pieczarze (która też jest dobra) i w wiecznym chłodzie tybetańskich śniegów (co jest wprost wyśmienite). A jeśli chcesz wiedzieć, czemu mądrość przybywa ze wschodu, nie zaś z Alp szwajcarskich, to powiem ci, że ciało twoich przodków rankiem, kiedy się budziło jeszcze po ciemku, patrzyło w stronę wschodu z nadzieją, że wstanie słońce i nie będzie padać, co za czasy".



czy trzeba dodawać, że to piękne streszczenie wszystkich mistycznych bajdurzeń autor wkłada w usta kobiety? no bo my jesteśmy racjonalistki.

u nas  w domu też jest trochę jak u Eco. A. mnie leczy z bólu głowy bioenergią swoich rąk, przy uporczywej migrenie na wszelki wypadek odczynia uroki przy pomocy jajka i zapałek. odbywam też regularne szkolenia z prawidłowych technik mantrowania, przytulania się do dębów i szybkiego reagowania na próby rzucenia uroku przez dotknięcie włosów. serio, serio. znoszę to w milczeniu  i z uśmiechem, bo dla kochającego człowieka to jest betka. nawet jeśli mu sceptycyzm, agnostycyzm i parę innych yzmów wycieka wszystkimi porami.



[idzie wiosna, świat się robi piękny]


środa, 8 kwietnia 2015

chełpię się


jedno Pachole z von Hrabiowitz ma w szkole problemy z jedynym słusznym językiem obcym. matka Pacholęcia prośbą i błaganiem zmusiła mnie, by tuż przed bardzo ważnym sprawdzianem przeprowadzić z Pacholęciem doszkalanie. czasu nie było zbyt wiele, bo rozjazdy, święta, treningi, a poza tym: co pomoże jedna godzina wobec czterech lat zaniedbań?

doszkoliłam jednak, a potem z biciem serca czekałam na wynik. dziś dzwoni matka pacholęcia: nooo, pani Regino, informuję, że dostała pani szóstkę odjąć! pani nauczycielka jest w szoku, bo Pacholę miało dotychczas głównie jedynki i dwójki.

jestem dumna z Pacholęcia. z matki mniej, boszkurdę komu ona gratulacje składa?! jeśli ja się chełpię tą szóstką, to jak chełpiłoby się Pacholę - raz w życiu przez matkę pochwalone? ech, ludzie...


piątek, 3 kwietnia 2015

brzydkie słowa


skubas przywodzi na myśl skrzyżowanie skurczybyka z przydupasem, nie? ale jest jedno jeszcze gorsze: gastrofaza. nie wiem, czy figuruje w jakimś oficjalnym słowniku, ale kojarzy mi się z ostrymi objawami bardzo poważnego zatrucia pokarmowego, z obu stron równocześnie.


niewyspana jestem, bo czasami kiedy właśnie wygaszam fale alfa, A. lubi mnie zasypać wnioskami z rozważań na temat różnych naszych problemów dnia codziennego. zasypie mnie i odpływa, a ja niestety wchodzę w tryb analizy. i po spaniu. brzydkie słowo!



czwartek, 2 kwietnia 2015

kolejne psychosomatyczne coś


kochany pamiętniczku,
oczywiście już jest kilka dni po fakcie, ale w czym to przeszkadza? poza tym nie histeryzujmy z tym blogowaniem w czasie rzeczywistym. "tyle" się dzieje, że naprawdę trudno nadążyć. na przykład ostatnio dużo konwersuję z panami z biura obsługi klienta z najlepszej firmy telekomunikacyjnej (one wszystkie tak o sobie mówią, nie?). takie konwersacje mają i dobre, i złe strony. złe to ich powody, czyli różne tam usterki, bo na przykład tak wiało, ale to tak wiało, że mi się ruter  z serwera wylogował i już myślałam, że się internet zepsuł i trzeba będzie przy świeczkach siedzieć. a dobre są takie, że otóż odkryłam, że połączenie się z konsultantem zajmuje mi zaledwie minutę, z czego przez 50 sekund wstukuję odpowiedni kod, który weryfikuje moją tożsamość. to już nie to co kiedyś, jak się godzinami słuchało vivaldiego... natomiast drugie pozytywne odkrycie mam takie, że moja komórka ma zasięg przy biurku w gabinecie! wydaje się to geograficznie niemożliwe, taki samotny punkt dobrego zasięgu akurat w tym miejscu, jak maleńka wyspa na oceanie braku sygnału, a jednak.

ale przecież ja nie o tym chciałam.

przednówek: (w tym miejscu dużo różnych brzydkich słów) i akurat ten moment niejaki Benjamin F. raczył był uznać za optymalny, żeby jeszcze przy zegarkach majstrować. a mnie tak przemawia do wyobraźni ta jedna zabrana godzina snu, że dwóch tygodni potrzebuję, aby odreagować.  nieważne, że przecież sypiam po 10 (dziesięć!) godzin na dobę. i tak jestem rozbita i rozmemłana, cierpię na spadek formy zawodowej i chce mi się czekolady.






środa, 1 kwietnia 2015

prima aprilis


serwis informacyjny mnie poinformował, że jakiś nieznany mi człowiek - pewno celebryta - zaprojektował dla znanej nawet mnie firmy produkującej odzież i obuwie sportowe (bosz, jaka jestem hiperpoprawnie niekryptoreklamująca) "buty, które rozeszły się w dziesięć minut".

ja jestem ze wsi. naprawdę przez prawie tyle samo czasu myślałam, że co oni tam w Nike (ups!) kontroli jakości nie mają? czy te buty miały być na suchą bieżnię i klej puścił, jak ktoś wyszedł na rosę?



...

zostawiliśmy Juniora u babci na przedłużone ferie świąteczne. strasznie w domu cicho, pusto i posprzątano. normalnie nie ma takiego blatu, na którym by nie leżały rysunki przedstawiające piratów podczas abordażu, ostrą wymianę ognia między Sokołem Milenium a myśliwcami Imperium albo chociaż wiosenny pejzaż (o dziwo); ludzików lego w całości i podzespołach; szklanek z wodą (jak w Znakach się czasami czuję); wielbłądów origami itp. itd. a tu nagle pełno nas, a pusto jakoby nikogo nie było. czuję się nieswojo.

zadzwoniłam do młodego łosia z kwietniowym żartem. uwierzyły moje słodkości, że nam się koty rozmnożyły w nocy. i bardzo były rozczarowane, że to blaga.czyli jednak nie zrozumiał, co to znaczy sterylizacja?