poniedziałek, 22 grudnia 2014

miałam sen


śniło mi się, że kupiwszy bilet na koncert Mistrza, wygrałam spacer z nim po Poznaniu. no i szliśmy sobie na kawę w tym Poznaniu i tak mówię do niego, że normalnie super, że tak sobie idę ramię w ramię z geniuszem muzyki, a on na to że bez przesady, zaraz tam geniusz i że chętnie posłuży mi ramieniem. i tak szliśmy pod rękę. aż doszliśmy do jakiegoś ładnego obiektu handlowego z klinkieru i szkła i weszliśmy na ruchome schody , które nas wziuuu powiozły w górę do kawiarni. i sobie przy kawie rozmawialiśmy, Mistrz opowiadał, jak rano odwozi synów do przedszkola, a potem idzie do studia komponować. ja, że mój syn jest starszy i już do szkoły chodzi. i tak dalej, o życiu. no super nam się gadało. to musiał być dobry sen. wręcz proroczy.

nic dziwnego, że kiedy się obudziłam, to czekała na mnie super wiadomość na poczcie ;)


pytała mnie ostatnio siostra-dyrektor, co bym jej radziła powiedzieć na  prelekcji o osiąganiu celów. parafrazując klasyka, doradzałabym: "scream, that you want it. act like you mean it". jest wówczas spore prawdopodobieństwo, że wszechświat się odpowiednio skręci, zawinie, odkształci i wypluje przyszłość pod człowiekowe dyktando. chce mi się śmiać z pełnej niedowierzania radości. dzwońcie dzwonki! :)








czwartek, 18 grudnia 2014

niepowodzenia w mikroskali


złamałam sobie paznokieć przy odklejaniu taśmy na zamknięciu kawy odchudzającej*! to by było na tyle, jeśli chodzi o skuteczność czteromiesięcznej kuracji suplementami na "mocne włosy i paznokcie". nie rozśmieszaj mnie, panie producencie. może powinnam zacząć łykać taśmę klejącą w małych kawałeczkach? taka mocna jest. (w ramach szumu tła dziś gardłowy pomruk, by nie powiedzieć - warkot).

poza tym *kawa odchudzająca - no cóż, tonący brzytwy się chwyta. i najchętniej zanim utonie, bo jak już utonie to na kija** mu brzytwa. a zresztą wtedy już będzie utopionym, a nie tonącym, prawda, więc pojawi się semantyczna niezgodność... i co to ja chciałam? no więc waga 58,5 kg i ani drgnie.

co do **kija: jak mnie dziś ręce bolą... się zrobiło o jeden kij za dużo i takie są skutki. (wczoraj na jodze były dwie nowe panie, więc robiłyśmy same proste asany. a kij to jest bardzo prosta asana. przez pierwsze dwie sekundy... ciekawe, czy jeszcze kiedyś przyjdą?)


Junior zapałał do zespołu queen. z żalem muszę stwierdzić, że o ile muzycznie to się broni, o tyle jest absolutnie nieoglądalne. mogę przeboleć wąsy, białe szorty i zarost podpaszny - takie mieliśmy wtedy kanony piękna, stylu i ekstrawagancji. co do zgryzu Freddiego - po prostu odwracam wzrok, gdy kamera robi najazd.

ale jak widzę jego lordozę, ogarnia mnie zgroza.












wtorek, 16 grudnia 2014

podsumowanie


tak, tak, mówiłam, że w życiu bym tego nie wybrała na singiel i w ogóle, ale tak się składa, że wbrew pozorom nic mi lepiej nie pasuje do podsumowania roku.

albowiem dwa tysiące czternasty był łaskaw*. nie wystawiał na próbę moich umiejętności surwiwalowych** – przesadnie ani w ogóle wcale. zero pozwów sądowych do wygrania, zero przeprowadzek do ogarnięcia, zero poważnych transakcji do zawarcia, zero rodzinnych traum do przeżycia. w porównaniu do kilku lat poprzednich - lajtowy spacerek przez skwerek.

do tego mnóstwo pozytywnych wydarzeń i drobiazgów. wyjazd z ill na koncert Mistrza. i A. mówiący "no to weź jedno z tych kociąt, przecież widzę, jak na nie patrzysz". i kiedy Junior postanowił wyjechać na obóz (a mnie prawie pękło serce, gdy w siódmym dniu rozłąki mój mały Synek dzwonił i łkając, wyznawał mi miłość i tęsknotę nie do przeżycia) i wrócił z niego taki dużym chłopcem.  i szczęśliwy koniec remontu u Mamy...

co prawda nie wynegocjowałam z naczelnym podwyżki, ale przynajmniej osiągnęłam taki poziom zdolności dyplomatycznych, że nie przyznałam się, że w sumie to mogłabym tę robotę nawet za darmo wykonywać. nie sprzedałam też domu, ale tu się tak rozleniwiająco wygodnie mieszka, że nie mam żalu.

dwa tysiące czternasty był dobry. w tym cudownym znaczeniu niedocenianego przymiotnika. odpoczęłam. miałam czas i okazje, żeby się podelektować. zawarłam kilka zaskakujących przelotnych znajomości. rozkochałam się ogniście w tych, których kocham. o ile jestem w stanie ocenić, nie wbiłam nikomu noża w serce ani w plecy, a nawet nie specjalnie szastałam szpilami***.

i mam takie ciepłe, rozkołysane wewnętrzne poczucie: i am whole****.




* nie umiem się zdecydować, czy jestem przesądna czy nie jestem. ale jeśli jestem, to strasznie kuszę los takim wyznaniem na 15 kartek przed końcem kalendarza ;).

** stąd "wbrew pozorom".

*** chociaż jak bym się tak spięła, to jeszcze dam radę.

**** i w ostatnich wersach wszystko staje się jasne. poza tym jestem prostą dziewczyną i lubię piosenki z oczywistym rytmem, gitarę jak z the cure i Trentowe chórki. mniam.



obserwacja antropologiczna


aktualnie dominującym elementem dekoracyjnym w von Hrabiovitzach są podobizny Mikołaja. a to w postaci naklejkowych witraży przyczepianych do okien, a to w formie szmacianych lalek wywieszanych na balkonach i rynnach. i tak dalej. kult cargo, jak w mordę strzelił! pomyślałam sobie, wędrując z Juniorem na przystanek. wersja środkowoeuropejska ;)






piątek, 12 grudnia 2014

zanim zapomnę


jesienią 2014 Junior zaczął sobie samodzielnie robić jajecznicę, a mnie się udało zrobić taką asanę. co prawda jeszcze nie tak ładnie, jak pani na zdjęciu, i nie na tak długo, żeby ktoś mi zdążył zrobić zdjęcie ;) ale rok temu mogłam co najwyżej patrzeć, jak inne dziewczyny próbowały. ha!





czwartek, 11 grudnia 2014

gwiazdka jest kobietą


Junior spytał, czy do gwiazdki też może napisać list. stwierdziłam, że nie może, bo raz i tak wiadomo, że znowu będzie chciał ze cztery zestawy lego (po jednym z ninjago, starwars, constructor i city), a dwa gwiazdka jako kobieta jest praktyczna i sama wie, co ma mu dać (planuje na przykład nowe pióro, duży zestaw flamastrów, bidon ze spajdermenem, bieliznę termodynamiczną do jazdy na nartach itepe). prawdopodobnie nie będzie takiego szału jak przy kolejnym zestawie lego, ale podkręcimy trochę atmosferę lizakami i czekoladą...

poza tym rozważamy wejście w modeling.  dostaliśmy bowiem poważną propozycję. niestety nie dotyczy sobowtórki kylie minogue, ani w ogóle żadnej żywej istoty wchodzącej w skład naszego stad(ł)a*, a naszego kochanego domku, który miałby wystąpić w sesji wnętrzarskiej. średnio się do tego rwę, bo to znaczy, że trzeba będzie posprzątać przed i po, ale jak sesjodawca zaproponuje godne warunki finansowe, to może się skuszę?


* a szkoda, bo likaon został poddany sterylizacji i straszy pięknym zielonym wdziankiem, które mu ogranicza ruchy akurat na tyle, że porusza się z gracją robopieska z reklamy i robi miny. jeszcze się nie nauczyła wdzianka ściągać, ale to tylko kwestia czasu...





środa, 10 grudnia 2014

a nie mówiłam?


mówiłam, że nie ma sensu sprzątać samochodu. i wszyscyśmy byli co do tego zgodni. (efektem tej zgody są sterty makulatury we wszystkich schowkach, wydmy piasku pod nogami, plamy zakrywające oryginalny kolor tapicerki i lekki fetor, ale da się żyć). a dziś przewoziłam pojemnik na odpady biodegradowalne - pusty, ale magazynowany pod chmurką, więc nie czysty. i co? i jakbym miała czysto w aucie, to by mi się ubrudziło! a tak to miałam brudno jak znalazł!

ja wiedziałam, że tak będzie. acha! acha! ;)




wtorek, 9 grudnia 2014

można zacząć podsumowanie roku...


... z racji, że to już grudzień. ponieważ jednak wciąż pochłania mnie koncentrat, to moje podsumowanie nie doszło nawet do fazy testów beta. mówiąc po ludzku: zagoniona jestem.

więc tylko rzucę cytatem z Juniora:

mikołajki to jest dla rodziców najszczęśliwsze święto w roku, bo dzieci dostają swoje wymarzone prezenty, a ich to nic nie kosztuje.


przypomnimy mu to za jakieś 20-30 lat. rechocząc. złośliwie.





piątek, 5 grudnia 2014

smutno mi, boże


jak czytam o bataliach nad konwencją o zwalczaniu przemocy wobec kobiet.

mamy w domu niezły gender i samorzutne redefiniowanie ról społecznych. ja na przykład nikogo nie dopuszczam do kierownicy i buduję dom(y), natomiast A. wypieka chleb i prowadzi ochronkę dla dzikich pszczół murarek.

Junior  odbiera wprowadzenie do równouprawnienia, uczestnicząc w rozmowach o planowaniu budżetu i podziale obowiązków (to dzisiaj ja odkurzam, a ty myjesz podłogi, ja grabię liście, a ty zamiatasz taras, ty idziesz z piwem do kompa, a ja z winem do wanny;). w jego otoczeniu oczywiście panuje wyraźne rozróżnienie między tym, co fajne, bo chłopackie (jak lego star wars), i tym co niefajne, bo dziewczyńskie (jak monster high i syrenki), ale bez specjalnej ortodoksji - "najlepsze nerfy są zawsze te dla dziewczyn" i "tylko głupki nie lubią słodkich kotków".

na treningach panuje pełny parytet i wprowadzenie do feminizmu. (jak mnie to rozczula, kiedy Junior wychodzi z koedukacyjnej szatni, a nastoletnia wicemistrzyni europy rzuca mu uśmiech i partnerskie cześć.)

więc mam synka, który nie widzi potrzeby dzielenia świata na część lepszą, do której przepustką jest penis, i poślednią dla bezpenisowych, opóźnionych w rozwoju, bezdomnych i ogólnie mugoli. a musi żyć w świecie rządzonym przez oportunistyczno-populistyczne gnidy trzęsące gaciami przed bandą kolesi w sukienkach, którzy  w imię "wyższego dobra" chętnie wspierają dyskryminację na dowolnym tle, niewolnictwo, słuszne wojny, pedofilię, czy co tam akurat wynika z potrzeby chwili.

jeśli wszyscy jesteśmy dzieci boże, to nasi rodzice w niebiesiech regularnie mają ochotę się pochlastać.





środa, 3 grudnia 2014

strumień świadomości


moje koty nie są nauczone schodzić z drogi. jak święte krowy. bywa to źródłem problemów, kiedy mnie weźmie ciemną nocą na spacery po mineralną albo kiedy wędruję z kuchni, niosąc w każdej ręce po jednym kubku z gorącym napojem (żeby nie wstawać co pół godziny od kompa).

ciekawe, czy dało by się je nauczyć, żeby się odsuwały na hasło "idzie się!". podobno tak się anonsowali przechodnie w średniowiecznych miastach, bo inaczej groziło im oblanie pomyjami z okna, gdyż wobec braku kanalizacji pomyj pozbywano się naonczas metodą defenestracji. podobno. tak w każdym razie opowiadał pan dyrektór mojej szkoły podstawowej, gdy raz miał zastępstwo z moją klasą. wówczas chyba szóstą. pan dyrektór miał mir i podobno za karę bił chłopaków paskiem po tyłkach w czeluściach swojego gabinetu, takie to były czasy.

po nim nastała pani dyrektór, która nie wzbudzała szacunku, a to dlatego że była głupia i strasznie krzyczała. żal to mówić o siostrze w płci, ale taka prawda. nawet siedmioklasiści ją dostrzegali. pewnie została panią dyrektór, bo należała do jakiegoś aparatu.

znałam jednego prezesa, co został prezesem wielkiej spółki telekomunikacyjnej, bo miał korzenie solidarnościowe. był naprawdę uroczy, ale czasami ciężko to było dostrzec, bo urok przesłaniały braki w intelekcie i wykształceniu. i doprawdy nie chodzi mi o to, że na szminkę mówił śminka,  na wiezienie - więźnia.  to był zaledwie akcent humorystyczny.







poniedziałek, 1 grudnia 2014

skupiona nad koncentratem

skoro mamy poniedziałek, to tryskam energią. gdyby tak niedziela wypadała chociaż co trzy dni, to byłabym w permanentnie dobrej formie.

wspomagam się dziś dodatkowo szumem tła, bo wyczytałam, że niskim poziom owego poprawia skupienie przy wykonywaniu twórczych zajęć. a ja pilnie i usilnie potrzebuję skupienia, ponieważ redaktor ateista uraczył mnie tak skoncentrowanym merytorycznie materiałem, że przeciętny autor wyprodukowałby z niego co najmniej jedną książkę, a nie tam marne 30 stron tekstu, jak uczynił autor wybitny.

zawiódł mnie instynkt samozachowawczy i wzięłam ten koncentrat na klatę, a teraz się muszę starać, bo wczoraj poznałam po raz pierwszy w życiu człowieka, który naprawdę i od wielu lat czyta produkt wydawniczy mojego pracodawcy. nawet ma chyba prenumeratę. i uważa, że poziom nam spada. jako lojalny pracownik - pozbawiony wpływu na cokolwiek, ale w czym to przeszkadza - poczułam się zawstydzona i postanowiłam poprawę (teraz to mnie poniosło, a prawda jest taka, że lubię te robotę).