poniedziałek, 23 marca 2015

o muzie


lubię muse od czasu showbizu. chłopacy trzymają poziom muzycznie i - no co, to też ważne! w szołbiznesie - mają wielce zgrabne siluety (nie było takiego słowa do przed chwilą).


p.s. przeprowadziłam pobieżny przegląd (przesłuch) wcześniejszych płyt chłopaków z hrabstwa Devon (serio, z hrabstwa Devon, dobrze, że nie z Dewonu) i nie będę się wymądrzać o rozwoju artystycznym, inspiracjach czy też gatunkach, bo od tego są inni ludzie (którzy tak dalece nie mają pomysłów, co robić w wolnym czasie, że roztrząsają i wypisują w podpunktach, czym się różni thrash metal od death metalu oraz glam rock od hair metalu, słowo harcerza. musi u nich często pada w niedzielne popołudnia i do galerii handlowych mają daleko, ale nie o tym). chłopaki coś ewidentnie mają do formacji zbrojnych, wojskowości i militarystów. może któryś miał tatę podoficera, co robił w domu drugie koszary, albo wracając od dziewczyny do akademika zbierał bęcki od elewów pobliskiego westpointu? ewidentnie coś tam jest na rzeczy, uprzedzenie uporczywe i nawracające jak kompleks Edypa.

p.p.s. elementarz drugoklasisty mnie wykończy nerwowo. tym razem (po niesławnych opaskach dla dziewczynek) mieliśmy krzyżówkę z hasłem "poranne ćwiczenia" i Junior nie mógł nic wymyślić, a mnie do głowy przyszedł tylko seks. o co chodziło łosiom?




Brak komentarzy: