środa, 18 marca 2015
no już, już
wczoraj się trochę porozczulałam nad sobą, a nawet obdzwoniłam najbliższą rodzinę z informacją, że jestem biedna i mam alergię, niech mnie ktoś przytuli. bardzo sprytnie udało mi się połączyć mazgajenie z równoczesnym wyparciem. bo przecież to jest absolutnie wykluczone, żeby w czterdziestej wiośnie życia zapadać na taką chorobę. przecież ja tu mieszkam prawie na łonie natury, oddycham niezanieczyszczonym powietrzem prosto z lasu, a z PT alergenami* to się na imieniny zapraszamy i na krzestnych dla naszych dzieci bierzemy. no ludzie.
taka postawa nie jest jednak konstruktywna i donikąd nie prowadzi. nie byłabym więc sobą, gdybym nie zrobiła Planu, który oczywiście rozwiąże wszystkie moje problemy (a właściwie problemiki, gdy je tak ustawić w odpowiedniej perspektywie: wylosować z chorób właściwie nieuleczalnych alergię, to naprawdę nie jest wielka tragedia, ogarnij się kobieto!).
na początek zamierzam się pozbyć wirusa z gardła, a żeby nie rozmieniać na drobne energii potrzebnej organizmowi do samoleczenia, reszcie przypadłości będę poświęcać tylko tyle uwagi, ile trzeba, żeby jakoś łagodzić najbardziej uciążliwe skutki (na przykład złażącą z nosa skórę i niemożność spania bez oddychania). mam do tego całe pudełko kolorowych pigułek i sprejów. na jednym stoi napisane, że środek można stosować często i długo. przysięgam na zgrabne paluszki Juniora! nie tam, że trzy razy dziennie po dwie dawki przez maksymalnie 10 dni, tylko "często i długo". no nie wiem, czy to mi nie zostawia zbyt dużej swobody interpretacyjnej, zważywszy, że środek przynosi ulgę gdzieś na pół godziny.
* na hasło "synku, ja chyba też mam alergię" Junior zareagował bezbłędnym "oby nie na koty!". oby!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz