wtorek, 24 marca 2015
taka sytuacja
jeden gość mnie zaczepił na fejsie, że niby jesteśmy znajomi. gdzieś mi się plątało w gąszczach niepamięci, że może mniej więcej w tym samym czasie chodziliśmy do podstawówki, bo nazwisko takie dość charakterystyczne - załóżmy, że Jarek Owsik. no to przyjęłam zaproszenie, bo w sumie to chyba kolega sąsiada szwagra, i jeszcze nagada koledze, a ten przez sąsiada doniesie szwagrowi, że strugam wielką panią na fejsie... (nie żeby mi zależało na opinii szwagra, ale przecież co do zasady nie strugam wielkiej pani, więc). i teraz mnie ten Jarek Owsik co chwila zaczepia, do jakichś gier zaprasza (najbardziej oczywisty dowód, że mnie facet nic a nic nie zna, bo wszak mam na czole wypisane kapitalikiem, kursywą i boldem, że nienawidzę gier komputerowych!), na jakieś imprezy itepe. ale to jeszcze nie jest najgorsze. otóż jadę na dniach do Świętego Miasta i przecież nie mogę wykluczyć, że się gdzieś przejdę po dzielni, wpadnę na Jarka Owsika i go nie poznam. albo nie zauważę, że mi się kłania lub macha z okna. ewentualnie nie skojarzę, że to do mnie macha, bo ja sobie tylko mgliście przypominam to jego charakterystyczne nazwisko, a człowieka wcale, a wcale. i teraz zmierzam do klu: ludzie, no pozwólcie się rozpoznać znajomym na fejsie! wstawiajcie jakieś konkretne i wyraźne zdjęcia własne, a nie swoich alter egów (alter eg?) zaczerpniętych z popkultury. co to, fejs wam nie przypomina i nie uświadamia, jakie to ważne? bez ściemy, mnie przypomina co najmniej raz na tydzień*. raz, raz.
* ale wiadomo, że nie posłucham, bo primo jestem przeciwniczką pozbawiania się prywatności. secundo, jestem przeciwniczką kultury obrazkowej. tertio, jestem przeciwniczką personalizowania internetu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz