weekend mieliśmy pełen wrażeń. na przykład Princzipessa raczyła wyskoczyć na płaski dach garażu przez zbyt szeroko uchylone okno dachowe w pralni. ponieważ nie umiała wrócić do domu tą samą drogą, straciła tytuł "najinteligentniejszego kota w tym domu", a nawet przydomek "bardzo inteligentnego kota". niestety, namówienie jej do skoku z wysokości ponad trzech metrów jakoś nie wydawało się nam realne, więc dobry pan musiał pokonać lęk wysokości i latać za zwierzątkiem po dachach, mrucząc przez zaciśnięte gardło "jak ja kocham te wasze kotki" na zmianę z "następnym razem ją strącę grabiami" oraz mnóstwem niecenzuralnych wyrazów.
przez pół weekendu wmawialiśmy Juniorowi, że na dzień dziecka dostanie wafelek od loda (bo tak), a przez następne pół patrzyliśmy, jak się cieszy z wymarzonego samopału pneumatycznego. natomiast przez ostatnie ćwierć spożywaliśmy węglowodany. bardzo dużo węglowodanów. chociaż uczciwie trzeba przyznać, że Junior część z nich spalił, skacząc na dmuchańcach i zażywając innych rozrywek tego typu na wesołym miasteczku. mieliśmy jeszcze w planach koncert Lady Pank - zasponsorowany przez sponsorów z okazji święta Gminy - aleśmy nie przetrwali energetyzującego inaczej występu grupy Manchester (ki diobeł? jakieś straszne smęty).
w międzyczasie opędziliśmy wizytę dwóch kompletów potencjalnych kupców kochanego Domeczku (prawie to już na mnie nie robi wrażenia, widać?). pierwsi państwo mają rozbieżne preferencje - pan by chciał się wprowadzić do gotowego domu, a pani wybudować własny - ręcami pana, który "i tak nie pracuje, to ma czas". niepracowanie polega na współprowadzeniu firmy z żoną, więc nie wiem, jak to jest z tym czasem. dom się podoba, acz państwo są nastawieni na negocjacje do nierealnego poziomu, więc nie spodziewam się szczęśliwego zakończenia.
drudzy państwo - bardzo eleganccy, w taaaaaakim mercedesie! - robili objazd po nieruchomościach wokół Miasta i chyba zbyt mocno ulegli złudzeniu planowania, w związku z tym przyjechali mocno spóźnieni i przebiegli przez nasze włości truchtem i z lekkim ku*wem w oczach. nie sądzę, żeby zarejestrowali chociaż przygarść z serwowanych przeze mnie szczegółów na temat licznych zalet, rozwiązań ergonomicznych i tem podobnych. bardziej się skupiali na tym, że już muszą lecieć. wróżę, że przy takim podejściu to nie szybko znajdą coś, co im się podoba i odpowiada. bo nawet jak na to trafią, to w pośpiechu miną i polecą dalej... ech, młodzi... ;)
a najważniejszym wydarzaniem weekendu było pojawienie się na świecie JJ'a. jest słodki, ma śliczne paluszki i zamyślony wyraz buzi, kiedy śpi (czyli póki co niemal bez przerwy). witaj na świecie, Maleńki :)
2 komentarze:
Fajny ten post!
Ciekawie napisane
Prześlij komentarz