mogłabym barwnie opisać, jak mnie bolały stopy od stepowania po sprzęgle i hamulcu przez półtorej godziny w korku na A4. i spytać retorycznie, dlaczego na bramce operator autostrady pobiera ode mnie opłatę, kiedy raczej powinien przysłać kogoś z kwiatami na przeprosiny za utrudnienia na drodze.
albo mogłabym napisać, że powrót - choćby przelotny - do Świętego Miasta jak zwykle wywołał u mnie ograniczenie władz umysłowych i umiejętności drogowych, ale wzięłam byka za rogi. jeszcze kilka samotnych wycieczek po ŚW i w ogóle przestanę zwracać uwagę na prywatne samochody na pasach dla busów i tym podobne przejawy fantazyjnego podejścia lokalsów do przepisów ruchu drogowego...
albo mogłabym napisać, że wracaliśmy do Von Hrabiowitz inną drogą i byłaby to bardzo szybka trasa, gdybyśmy nie mieli nieaktualnych map w dżipiesie. a tak to wyszła nam urokliwa wycieczka krajoznawcza z wybornym podkładem muzycznym, który jak się okazało, rewelacyjnie współgra z drogą przez las w gęstym deszczu :)
ale czymże są te wszystkie narracyjne fikamorki na tle obrazu, który ujrzały moje piękne oczy, gdyśmy umordowani robotami drogowymi na A4 w końcu dotarli do Świętego Miasta i targając bagaże wkroczyli na Mamine podwórko? są tylko narracyjnymi fikamorkami na tle białej kozy przywiązanej do trzepaka. dosłownie. przy trzepaku stała sobie, podskubując trawkę, chuda biała koza.
wkoło kozy dreptał już zachwycony Junior, zatroskany A. i niezdecydowana Mama (nie mogła się zdecydować, czy bardziej się zachwyca czy troska). wspominałam, że Święte Miasto ma negatywny wpływ na mój potencjał intelektualny? no więc w tamtej chwili rzeczony potencjał wygenerował tylko "ku*wa, kogo tu rozum opuścił?"
koza - której Junior nadał wdzięczne imię Helenka - okazała się prezentem imieninowym dla Mamy od mojej starszej (w pierwszym podejściu palce napisały "strasznej". Freud miałby coś do powiedzenia na ten temat) siostry. prezentem, jak się wkrótce okazało, wymuszonym przez solenizantkę, która jednak nie przemyślała zbyt dokładnie kilku podstawowych aspektów posiadania kozy, jak to "koza musi gdzieś nocować i chronić się przed deszczem". w efekcie A. jak stał, rzucił się budować kozie domek ze zrujnowanego kurnika. trzeba było tylko uzupełnić brakującą 1/3 dachu, zrobić jakieś drzwi, wyrzucić ze środka gruz i śmieci... no grunt, że się do jedenastej wieczorem wyrobił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz