sobota, 6 czerwca 2015

to sobie pooptymalizowałam


bardzo dużo "czasu wolnego w weekend" spędziłam jako szofer. bo się tak złożyło, że A. postanowił stjuningować komputer stacjonarny, podłączając do niego czytnik kart pamięci ze starego aparatu, żeby zgrywać fotki, co je Junior będzie strzelać w czasie wakacyjnych wojaży. i tak tjuningował, że się nagle wzięło i wściekło, a ekran zamiast przechodzić z eleganckiej czerni w okienkowy błękit pokazywał jeno Detecting IDE Drives...

ze strony skruszonego A. padła propozycja, że to on popróbuje poprzełączać kabelki i może "się" naprawi, ale mając świadomość skarbów, które skrywam na twardym dysku (kurdę, dorobek zawodowy 14 lat, w dużej części bez kopii zapasowych, i niech ten, co ma kopie zapasowe wszystkich ważnych rzeczy, pierwszy rzuci kamieniem), i jeszcze mając wizję, jak mi te skarby razem z dyskiem idą z dymem (bo w kabelkach pływa prąd, a prąd może s p a l a ć różne rzeczy), weszłam płynnie w tryb królowej krainy biernej agresji i zarządziłam wyjazd do nadwornego informatyka jej wysokości. (i bardzo dobrze, bo to jest mąż mojej przyjaciółki, a jesteśmy na tym etapie życia, że bez pilnego pretekstu ciężko znaleźć okazję, żeby się spotkać. szczególnie, że się przeprowadzili na drugą stronę Miasta).

akurat żeśmy czekały (po tej drugiej stronie Miasta), aż ekspres wypluje kawę, gdy zadzwonił jeden Czarls, co szuka domu. jak miło, prawda? chciał normalnie zaraz przyjeżdżać oglądać, ale go sprowadziłam na ziemię, że jest dłuugi weekend i ludzie zażywają wywczasu poza miejscem stałego zameldowania, w tej liczbie i ja z resztą domowników. Czarls więc umilał nam wizytę u przyjaciół, dzwoniąc raz po raz i dopytując o rozmaite szczegóły, aż wreszcie o dokładne koordynaty nieruchomości, bo on tu jest w von Hrabiovitzach!, gdyż przyjechał obejrzeć okolicę! i by okiem rzucił z zewnątrz! ale domu nie widać!

po powrocie A. zapuścił kosiarkę, czym dał znać sąsiadom męskiej proweniencji, że jest na ogrodzie i mogą podejść do płota, aby mu zdać relację, co się działo pod naszą nieobecność. co też - przewidywalni jak głodne pisklęta (które nie potrafią trzymać dzioba  na kłódkę, wiadomo) - uczynili. wiemy więc, jaką Czarls ma fryzurę, jakie ma auto i o co wypytywał jednego z nich. a od drugiego wiemy nawet, ile to wypytywanie trwało. (bosz, gdziekolwiek będziemy jeszcze w życiu mieszkać, chcę mieć takich sąsiadów. i mówię to bez przekąsu ani ironii.świadomość, że wokół domu działa dyskretny i bezawaryjny monitoring daje mi plus 50 do poczucia bezpieczeństwa, kiedy sobie w środku nocy uświadamiam, że jestem sama z dzieckiem na chacie, a chyba znowu nie zamknęłam garażu...).

jak można wywnioskować, resztę dłuugiego weekendu od czasu telefonu Czarlsa do teraz poświeciliśmy głównie na home staging - poziom podstawowy. no, z małą przerwą na uświetnienie przez Juniora festynu wieś obok bardzo udanym występem na klawikordzie. byłam tradycyjnie dumna jak paw i na krawędzi histerii ze wzruszenia, że oto Moje Dziecko tak pięknie gra. ech...

ale do brzegu: jutro Czarls przyjeżdża z małżonką, a A. będzie znowu cały dzień na fabryce, wiec podejmuję ich solo i każde zaciśnięte kciuki będą mile widziane. ament.



1 komentarz:

Altair Polska pisze...

Wartościowy wpis, dużo przydatnych informacji można tutaj znaleźć