poniedziałek, 8 czerwca 2015

w poniedziałek, w poniedziałek ja nie mogę, bo rozmawiam z szefem


(co mnie właściwie obchodzi, czy Lolek jest emerytowanym kierowcą rajdowym czy byłym księgowym mafii? bo otóż moja nadzieja potrzebuje paliwa, a na bazie strzępków życiorysu tworzy sobie domniemany profil preferencji lokalowo-geograficznych i albo wierzy, że będzie dobrze, albo się martwi, że będzie źle. a jak nie ma danych wejściowych, to stoi z głupio rozdziawioną gębą i mnie dekoncentruje).

odbyłam z szefem półgodzinną rozmowę telefoniczną. dżizus, jaka jestem zmęczona... w sumie to poruszyliśmy sporo ważkich, choć pozornie błahych kwestii - od porządku dziobania w redakcyjnym stadzie i panującą w nim atmosferę, przez ostatnie wybryki krogulca i przesunięcie terminów wypłat, aż po najnowsze nowinki w zbyt szeroko pojętej nauce (oraz garść zakamuflowanych komplementów pod adresem mojej solidnej pracy. bez łaski - sobie odkamufluję). nawet wyposażyłam szefa w argumenty, żeby mi wydziobał podwyżkę, bo moje kłapanie dziobem na odległość przez siedmiu pośredników  to wiadomo, jakie jest skuteczne.

mówiąc - dla odmiany - krótko, była to najbardziej owocna z naszych konwersacji, ale jakby tak wyrzucić wszystkie szefowe cmoki, mlaski i pełne namysłu pauzy, to potrwałaby pięć do siedmiu minut i byłabym teraz równie pełna energii jak jestem jej pusta.  ale nie powiem, odkąd szef cały czas powtarza, że "naprawdę państwa rozumiem", to chociaż nie wiem, kim są ci pozostali ja, czuję się mile podłechtana ;) i takie mi się ciepło w okolicy serca rozlewa, że szef co prawda temperament ma jak pomrów, ale jest miły  jak winniczek.




Brak komentarzy: