środa, 27 maja 2015

przednówek się skończył


... gdy przekwitnął rzepak. krajobraz za oknem przeszedł nam niepostrzeżenie z intensywnej żółci w soczystą zieleń. (a koty coraz słabiej pachną miodem, kiedy wracają ze spaceru. jeszcze gdzieś tam są resztki aromatycznego pyłku, który na nie spada, gdy sobie wędrują w rzepakowej puszczy, ale coraz mniej).

przednówek się skończył, więc weszłam w nowy stan. mam nerwy na wierzchu (jak Hulk!) i pochłaniam całą energię każdego uderzenia (jak wykonana z vibranium tarcza Kapitana Ameryki!), ale za to podupadłam komunikacyjnie (czyli słabo sens w zdania składam). Coś wisi w powietrzu (chyba że to tylko moje pobożne życzenie). mogłoby już spaść, bo ile można czekać...  czaję się i czaję, żeby złapać, a to wisi i wisi.



(...) i właśnie ten moment* wybrał sobie urząd skarbowy, żeby mnie spytać, co zrobiłam z kasą sprzed sześciu lat. wydałam pięć lat temu! kasa była z mieszkania i poszła na działkę, na której stoi Domeczek. żadnego podatku należnego, jeśli mamy się trzymać przepisów, ich ducha i litery. ale co z tego? jak człowiek dostanie list zatytułowany Wezwanie, ze skarbówką w nagłówku, to i tak się zastanawia, czy przypadkiem gdzieś kiedyś nie zapomniał jakiejś deklaracji złożyć (albo załącznika?), do czegoś się przyznać, ile jest paragrafów, pod które podpada, i ile mu za to naliczą, włącznie z odsetkami. bo że "niewinni nie mają się czego bać", to niech mnie nikt nie rozśmiesza. zaparzyłam na tę okoliczność herbatkę: miks melisy cytrynowej i mięty cynamonowej. smaczne.


*każdy momenty wybrany przez urząd skarbowy na cokolwiek innego niż zwrot nadpłaconego podatku byłby momentem złym, ale ponieważ ogniskuję się na teraźniejszości (zamiast się dręczyć przeszłością i obawiać przyszłości), to mówię o tym momencie, tu i teraz. zły urząd, zły.



Brak komentarzy: