piątek, 1 maja 2015

dziejajeste?


to był bardzo dziwny dzień. wczoraj. popołudnie zastało mnie "mokrą szmatką", jak nie przymierzając pęknięty przez Prosiaczka balonik... ale po kolei.

tytułem wstępu: dom wystawiamy na sprzedaż osobiście i za pośrednictwem jednego biura nieruchomości, dajmy na to Biura A.

jakiś czas temu zadzwoniło do mnie Biuro B, że ma klientkę, która poszukuje takiego mniej więcej domu w tym mniej więcej miejscu i czy ja się zgadzam na współpracę z Biurem B, żeby ono tę klientkę przywiozło (za prowizją, naturelmą). się zgodziłam.

we wtorek Biuro B zawiadomiło, że przyjedzie z klientką w czwartek o 13.00, tylko to jest klientka jeszcze innego biura i Biuro B nic o niej nie wie. w środę Biuro A zawiadomiło, że chciało mnie umówić z klientką, ale właśnie się dowiedziało, że ta klientka do mnie jutro przyjeżdża z innym biurem (w domyśle B lub C).

teraz sytuacja będzie się komplikować dalej.

w czwartek rano Biuro A zadzwoniło z informacją, że klientka, która miała przyjechać z Biurem B jest wystraszona, bo oni jej każą już dziś umowę podpisywać i zadatek płacić (komu? jak mnie, to niech płaci!), i ona się boi i chyba całkiem zrezygnuje z przyjazdu z tej Warszawy i zamiast tego pojedzie do rodziców do Pcimia. ale może by do nas wpadła w sobotę? z panem z Biura A?
odpowiedziałam, że jak tak, to trudno, ale może chociaż w piątek (bo już mam tak pięknie wysprzątane i trawnik skoszony).

pan z Biura A skontaktował się z klientką i umówił z nią u nas w domu jednak w czwartek o 14:30.

no to się rozluźniłam, co będę kotom miski sprzątać w południe, dresy ściągać i w ogóle, jak klientka przyjedzie dopiero za parę godzin. ale coś mnię tknęło, że dlaczego Biuro B nie odwołuje przyjazdu?

i na szczęście dres ściągnęłam i kocie miski schowałam. w ostatniej chwili! gdyż punktualnie o umówionej porze pod domek zajechały trzy samochody (Biuro B, klientka z klientem i ich Biuro C). szybko się okazało, że to musi być ta sama pani, której lęki poznałam poprzez pana z Biura A, bo imię to samo, przyjechała z Warszawy, a rodziców ma w Pcimiu... no to pokazałam dom (uwielbiam pośredników, którzy przyjeżdżają na "prezentację" domu, w którym są po raz pierwszy w życiu i gówno o nim wiedzą. plus jeszcze opowiadają głupoty typu "przy rekuperacji w domu nie ma kurzu". słowo honoru, stawiałabym pod ścianą bez pytań pomocniczych). pani była pełna zachwytów, pan wszystko komentował "no tak", pośredniczki z Biur B i C nawet nie udawały, że mogą wnieść jakiś wkład merytoryczny, ale coś tam pitoliły chwilami, żeby "zapracować" na swoje procenty od transakcji...

po godzinie pożegnałam szanownych gości. i popadłam w zadumę. czy klientka za pół godziny wróci z panem z Biura A czy też mogę dziecku zupę odgrzać? zadałam to pytanie przez telefon panu z Biura A. oniemiał. po kwadransie oddzwonił i przyznał, że nie ma mowy o przypadkowej zbieżności danych teleadresowych, tylko został wystawiony do wiatru przez klientkę, która go okłamywała, że niby jest w Warszawie, bije się z myślami i wybiera do Pcimia, gdy tymczasem od rana jeździła z Biurem C po domach w okolicy, ale teraz ładnie za te kłamstwa przeprosiła i wyznała, że nasz dom zrobił na nich wielkie wrażenie i jest na szczycie ich listy (obejmującej około 20 pozycji).

pocieszyłam pana z Biura A, że niech nam lepiej dalej klientów szuka, bo zachwycone panie przerabiamy regularnie i gdybym od każdej z nich dostawała stówkę, to już bym się niedługo mogła zakolegować z Przetakiewicz i Minge. (tak serio to o Przetakiewicz i Minge nic nie wspominałam, nie? wiadomo: hiperbola).

jak to celnie podsumowała moja nieoceniona Przyjaciółka: ludzie nie przestają mnie zadziwiać.

na pytanie A., o moje przeczucia i wrażenia, musiałam z czystym sumieniem przyznać, że nie wiem. nie mam przeczuć i wrażeń. moja intuicja czuje się jak pacjent po trepanacji wykonanej obuchem (znowu hiperbola, bo lubię multiplikację i kto mi zabroni?).




Brak komentarzy: