wtorek, 12 maja 2015
no nie odpocznę!
red alert, bo w czwartek przyjeżdża pan, który "znalazł ogłoszenie bardzo ładnego domu". nie miałam pomysłu, jakie pytanie mu zadać, żeby ustalić z całą pewnością, czy chce sobie kupić jakiś ładny dom, czy tak tylko lubić jeździć i oglądać... jak przyjedzie, to się pewnie wyjaśni. i aczkolwiek staram się nie cieszyć na wyrost, to jednak nie umiem ukryć, że jestem przy nadziei (acz nie w ciąży, rozumiemy się?), a przecież co do zasady żyję od nadziei do nadziei.
auto mam u lakiernika we wsi obok. bardzo miły pan właściciel warsztatu odwiózł mnie do domu, a byłam przygotowana na biegomarsz (akurat jest fajna trasa). przez pięć kilometrów nawiązaliśmy taką nić porozumienia, jak rzadko. ustaliliśmy, kto jest skąd. że lepiej wyjechać i nie być tutejszym, bo inaczej się za człowiekiem wloką wszystkie konflikty sąsiedzko-rodzinne do X+1 pokoleń wstecz, gdzie X oznacza liczbę pokoleń pamiętaną przez aktualnych seniorów wszystkich rodów. że człowiekowi, który ciężko pracuje najbardziej wszelkich "sukcesów" zazdroszczą ci, co większość życia bimbają pod sklepem albo pod lampą solarną. i że "o to tutaj pani mieszka? my znamy ten dom. bardzo nam się z żoną podoba". :)
a właśnie, te duże, duże zakupy w sobotę to robiliśmy w związku z planowanym brakiem mobilności. ha ha ha. zapomniałam już, że na zapas to ja sobie mogę kupić jajek... bo niektóre artykuły znikną w tym domu z lodówki w ciągu 2 dni, niezależnie od nabytej ilości. są to na przykład orzechy (każde), pomarańcze i ser żółty z dziurami. dobrze, że się koleguję ze sklepową, to szepnę, żeby wyjątkowo w środku tygodnia zamówiła cytrusy (to jest wiejski sklep z artykułami najpierwszej potrzeby, rozumiemy się?).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz