środa, 20 maja 2015
żenua
obrana przeze mnie ścieżka kariery ma ten niewątpliwy plus, że nie zmusza mnie do kontaktów z ludzkością. nie chodzę na fabrykę, nie siedzę w biurze, nie mam koleżanek i kolegów z pracy. tak, czasami sama sobie zazdroszczę.
minusem tego stanu rzeczy jest, że nie mam okazji, żeby się uodpornić na takie różne ludzkie głupie zachowania. i jak gdzieś jestem znienacka świadkiem lub uczestniczką, to popadam w stupor i niedowierzanie.
ostatnio przed jogą. czekamy na mariolkę instruktorkę, która utkwiła w korkach. same baby w wieku, na moje oko, od 25 do 60 lat. porozkładałyśmy maty i sobie narzekamy. że ja to dawno nie byłam i mi się stawy zastały. a ja to mam takie zakwasy po ostatnich zajęciach. a mnie to grypa bierze i chyba będę udawać, że ćwiczę. a ja też chyba będę udawać, że ćwiczę, bo coś dostałam ostatnio z Ameryki.
serio, coś dostałam z Ameryki. dorosła, ba! dojrzała kobieta, w środku Europy, w XXI wieku, w gronie samych dorosłych kobiet, nie powie normalnie "mam okres i kiepsko się czuję", tylko grypsuje o Ameryce. jeszcze brakowało, żeby dodała coś o ciotce...bo się wstydzi? kurczę, jak w podstawówce?
i z innej bajki, zupełnie bez związku: genów, panie, nie oszukasz.
otóż wraca wczoraj Junior ze szkoły. jak ci, synku, minął dzień? a w porządku. ale tak się jakoś dziwnie czuje. tak bym, mamo, chciał komuś przyłożyć.
no, czasami tak by się chciało. ja na przykład - z braku umiejętności i okazji - w takich razach oglądam kilka razy pod rząd, jak najbardziej boski Robert świata spuszcza manto głupolowi i to trochę pomaga. a z kolei Ś.P. Juniorowa Babcia fantazjowała, że jest chuckiem norisem. więc rozumiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz