poniedziałek, 21 września 2015

nowiny


przede wszystkim w sobotę prawie zabiłam kota.

a było to tak. w piątek wieczorem na naszym podwórku pojawiło się na oko 3-miesięczne kocię i donośnym miaukiem weszło z A. w polemikę na sobie tylko znany temat. kiedy A. próbował kocię złapać, żebym mogła wjechać do garażu, nie robiąc mu krzywdy, wlazło do auta – gdzieś w bebechy przez podwozie. myśleliśmy, że jak będę wjeżdżać do garażu - baaardzo powoli i ostrożnie - to wyskoczy i czmychnie, ale nie. przenocowało w garażu, zostawiając takie ślady swojej bytności jak opróżniona miska i napełniona (no bez przesady) kuweta.

w sobotę rano znowu siedziało w aucie, no ale potrzebowałam tego auta użyć, więc postanowiłam bardzo ostrożnie i powoli wyjechać, a potem trochę postać na podjeździe, żeby dać kaskaderowi szansę na czmychnięcie. ruszyłam - z otwartymi oknami (żeby mieć nasłuch) i w ślimaczym tempie - ale kocię jakoś przysnęło czy przejedzone było... dość, że zamiast wyskoczyć, z głośnym wizgiem spadło pod auto - ale pomiędzy osie, więc go na szczęście nie przejechałam. spadło i czymś przydzwoniło o podłogę wyłożoną gresem, więc niemiękką. od razu stanęłam i za nim pobiegłam. dało się łatwo dogonić, bo raz, że zostawiało ślady w postaci kropelek krwi, a dwa że siadło tuż za winklem, jakby ogłuszone i z krwią kapiącą z małego noska... chciałam zemdleć, ale nie zemdlałam, bo przecież jakbym zemdlała, a Junior by wyszedł i znalazł krwawiącego kota i nieprzytomną matkę, to by miał traumę, a nic tak matki nie stawia do pionu jak konieczność zapobiegania dzieckowym traumom. więc zawezwałam A. na pomoc. wspólnie oceniliśmy, że kocię nie ma nic złamanego i nie ma krwotoku wewnętrznego, ale bez fachowej konsultacji się nie obędzie.

weterynarz stwierdziła, że kocię jest kocurem i nie ma nic złamanego, nie ma uszkodzonych płuc ani czaszki, nie ma objawów krwotoku wewnętrznego itd, ale coś ma niehalo w okolicach tchawicy (bo chociaż oddycha normalnie, to tak dziwnie kicha/prycha). dostał parę zastrzyków i objęliśmy go obserwacją w garderobie, która już rok temu za czasów dzieciństwa Likaona została "kocim pokojem". sobotę przespał na prochach. w niedzielę zaczął jeść i pić (apetyt ma bardzo zdrowy). do kuwety chodzi samodzielnie. ale niestety widać, że przełykanie sprawia mu ból (może jakieś obrzęk?), no i jak przedtem gadał bez przerwy, tak od czasu wypadku milczy jak zaklęty. i cały czas siedzi w pudełku, a przecież zdrowe kocię, nawet wystraszone i półdzikie, nie siedziałoby tak niemrawo dwie doby.

musimy jechać na kontrolę. to od razu zabierzemy Likaona, bo jej nos spuchł i głupio wygląda, jakby był zadarty. nawet bym jej wybaczyła ten głupi wygląd, ale widać, że boli. a po kotach przeważnie nie widać, że boli, więc jeśli już widać, to boli solidnie. niestety, nie da się kotu wytłumaczyć, że może ja ci zrobię zimne okłady i obejrzę delikatnie (bo mi się widzi, że w nosie może tkwić jakieś żądło czy inny cierń). może weterynarz będzie miała jakiś kreatywny pomysł albo najlepiej panaceum...


Brak komentarzy: