piątek, 11 września 2015

niespodziewane korzyści


Juniorowy histeryczny opór wobec konieczności suplementowania lekcji gry na klawikordzie codziennym kwadransem ćwiczeń (który może w części wynikać z faktu, że rok szkolny zaczął mu się od rzewnego przeboju "Dopóki jesteś", ale w części wynika na pewno z naturalnej trudności w przestawianiu się z całodobowej laby na dobę wypełnioną w większości obowiązkami) doprowadził A. do stanu, kiedy pękła mu żyłka i w miejsce liberalnych zasad, jakie zaproponowałam pierwszego września, a uprawniających Juniora do codziennego marnowania jednej godziny przed telewizorem i dwóch kwadransów przed komputerem, wprowadził zamordystyczną politykę: tyle ślęczenia przed monitorami, ile ćwiczenia na klawikordzie. (już myślałam, że nie dojadę do kropki).

w praktyce oznacza to, że w ciągu doby Junior jest w stanie "zarobić" bez rozlewu łez i wyrywania włosów z głowy dość czasu, żeby zgrać na komórkę z jutuba pieśń o kamieniu z napisem lof, czy jakoś tak. (którą to okoliczność ignoruję beznamiętnie, bo potem i tak nie słucha tego badziewia, tylko Pixies z kompaktu. aczkolwiek zbliżam się powoli do momentu, kiedy na pierwsze dźwięki Caribou będę wyłączać korki).

ale co to ja miałam... acha. zanim A. wprowadził swój okrutny reżim, Junior jadał kolację wpatrzony w telewizor, w którym zawsze na jakimś kanale po dziewiętnastej znajdzie się jakieś kreskówki (tu mesydż do autorów Fineasza z tym drugim oraz Boba Gąbki - chyba macie w mózgu jakieś robaki, bardzo dużo robaków. dziękuję za uwagę). a teraz musi siedzieć przy stole i jakoś zawsze tak naturalnie wokół talerza z kanapkami pojawiają się nam różne gry planszowe i karciane. i wokół tych gier nasza nuklearna rodzinka każdego wieczora się pasjami integruje.

niestety, przy kolacji nie ma dość czasu i miejsca na Monopoly. no i w Dobble chłopaki już nie chcą ze mną grać, bo chociaż moja przewaga stopniowo topnieje, to jeśli nie są w zmowie, wciąż pozostaje miażdżąca, co im źle robi na ego. ale za to ostatnio jakimś wielkim a niespodziewanym cudem po raz pierwszy w życiu wygrałam wszechrodzinne miszczostwa w warcabach. natomiast w Farmera mam strasznego pecha, bo ciągle mi wypada wilk na zmianę z lisem. w Chińczyku to mi różnie idzie. w Bitwie Ortograficznej jestem niepokonana. w Skarble muszę się zdrowo nakombinować, żeby mnie A. nie zjadł...

ogólnie bawimy się pysznie wszyscy troje, więc chociaż nie wiem, jak dalej będzie z klawikordem, to nie narzekam.

Brak komentarzy: