niedziela, 2 listopada 2014

zarządzanie życiem, poziom: zaawansowany/fizyka


pięknie się z A. dogadujemy i uzupełniamy, jeśli chodzi o podejście do życia i myślenie o przyszłości. i w ogóle działamy jak dobrze skomponowana korporacyjna rada  nadzorcza. mamy bowiem raz: wizję, dwa: strategię i trzy: taktykę.

wizję opracowaliśmy wspólnie. chodzi o to, żebyśmy żyli długo i szczęśliwie, nie martwiąc się o chleb powszedni i kurs franka. i robiąc to, co lubimy. a jeśli już pracując, to z nudy, przyzwoitości i żeby sobie finansować fanaberie.

strategię wymyślił A: musimy w tym celu odkręcić kilka kurków, z których nam będzie regularnie skapywać do sakiewki. musimy się też uwolnić od franka. i musimy zająć się czymś przyjemnym, a zarazem rentownym. dzięki zapobiegliwości A. jeden kurek mamy już odkręcony; drugi został przygotowany i czeka na odpalenie w odpowiednim momencie. przyjemnym zajęciem będzie zgłębianie tajemnic życia pszczół od strony praktycznej. pozbycie się franka stanowi kwestię taktyczną.

od taktyki jestem ja. dążąc do połączenia przyjemnego z pożytecznym, wykombinowałam, żeby za jednym zamachem pozbyć się franka i schodów. stąd pomysł, że sprzedajemy z zyskiem nasz kochany nowy domek, pozbywamy się obciążenia, uwalniamy środki i budujemy nowy cudny domek bez schodów. potem możemy spokojnie odkręcić drugi kurek i zająć się pszczołami.

szybciutko sobie rozpisałam etapy i podpunkty. sprzedaż naszego kochanego domku oznacza, że przez pewien czas będziemy skazani na tułaczkę i niedolę. aby tę tułaczkę skrócić, musimy uwinąć się z budową cudnego. aby się uwinąć, musimy w momencie sprzedaży naszego kochanego mieć w garści konkret w postaci działki pod cudny.

w szukaniu jestem - jak wiadomo - mistrzynią. wyznaczam parametry i priorytety, określam dane i niewiadome... a w praktyce: jadę w teren i zaczepiam ludzi, którzy powinni znać odpowiedź na moje pytanie, aż trafię na takiego, co faktycznie zna. metoda kłopotliwa, ale prosta i niezawodna. tak więc działka została  znaleziona. z miłą właścicielką jestem już zakolegowana (nie oszukujmy się: Przyjemny rozmówca, wyłącznie uważny słuchacz... Umie znaleźć podejście do każdego... Umie zrozumieć, zafascynować się, wyrazić uznanie, współczuć...).

do czwartku myślałam, że największy problem, jaki musimy rozwikłać, to znalezienie klienta na nasz kochany. w czwartek A. napomknął, że może jednak warto pomyśleć o radarach. bowiem patrząc na północ od potencjalnej działki pod cudny, to za polem, zagajnikiem, drogą i drugim polem stoją radary. i wzbudzają niepokój. stosowne władze niby stwierdziły, że radary tu nie dostrzelą i można teren użytkować w sposób związany ze stałym pobytem ludzi. ale kto by tam wierzył władzom (nie było w horoskopie, że jestem paranoiczką? przeoczenie).

zatem od czwartku zgłębiam zasady działania radaru. otóż radar generuje mikrofale (jak mikrofalówka! dzięki, od dziś będę na nią spoglądać zdecydowanie bardziej podejrzliwie) i pole elektromagnetyczne. i to pole to jest ZUO. w swojej humanistycznej naiwności zakładałam jednak, że jest to ZUO mierzalne i podlegające prostym regułom wyrażonym zrozumiałym wzorem.

nie wiem, co ja sobie wyobrażałam... to znaczy, wiem doskonale. wyobrażałam sobie, że wyznam guglowi swoje niepokoje, a on mi wyrzuci stronę poważnego instytutu badawczego z tabelką, z której sobie raz-dwa wyczytam, iż "zgodnie z danymi z najnowszych pomiarów dla radaru typu jakiegośtam z wiązką o częstotliwości ileśtam GHz ustawionym na wyniesieniu x m nad poziomem terenu pod kątem takimto, zasięg pola elektromagnetycznego na poziomie terenu w obszarze otwartym/zalesionym/zabudowanym wynosi ileśtamset metrów".

i to właśnie dowodzi, jak ja nie mam pojęcia o radarach, wiązkach i polach albo jak fatalnie są wydatkowane fundusze na badania naukowe dotyczące takich ważkich kwestii...




Brak komentarzy: