środa, 5 listopada 2014
ślepa bandyta
kochany pamiętniczku, jaką wczoraj miałam przygodę, to nie uwierzysz (niewielką i nieciekawą). otóż była właśnie 17:18, wyjeżdżałam korsunią z terenu zabudowanego, gdy mi wtem zgasł prawy lefrektor. pewnie bym się nie zorientowała, ale otoczyła mnie ciemność, a miałam na liczniku coś kole siedemdziesiątki i uderzyła mnie świadomość, że jadę wąską drogą obsadzoną wielkimi drzewami, zza których lubi wyskoczyć zając lub lis w porywach do sarny.
czy zawróciłam, gdy do mnie dotarło, że znaprzeciwka coś sporadycznie nadjeżdża, więc nie mogę ciąć na długich, a lewy lefrektor mam jakoś tak ustawiony, że równie dobrze mogłabym jechać przy świeczce? ależ! w końcu miałam przed sobą zaledwie 16 km, z czego przez dwie trzecie drogi rzędy latarni. ale przyciszyłam radio, myśląc sobie, że nawet jak nie zobaczę, w co przydzwaniam, to przynajmniej usłyszę...
no, i to właściwie już wszystko. wiem, ziew. ale uprzedzałam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz