poniedziałek, 27 kwietnia 2015

auto


staram się poświęcać mu jak najmniej uwagi. tyle że prowadzę, tankuję i potrafię rozpoznać na parkingu pod supermarketem*. okazjonalnie zabieram do mechanika na wymianę oleju, zmianę opon czy przegląd rejestracyjny.

na myjnię automatyczną jeżdżę, żeby dziecku zrobić przyjemność. a w ogóle myję, kiedy brud - wbrew teoriom, że osadziwszy się warstwą o określonej grubości, powinien odpadać sam - utrudnia rozpoznanie auta na parkingu pod supermarketem po kolorze**.

poza tym raczej staram się ignorować sygnały, że coś może być nie tak. w efekcie ignorowania migających kontrolek odkrywamy absolutnie rozładowany akumulator podczas przerwy świątecznej w Świętym Mieście, a kolumnę kierownicy z uszkodzonym czujnikiem promienia skrętu wymieniamy dopiero wtedy, kiedy trzymanie rąk na kierownicy grozi oderwaniem dłoni od nadgarstków. czasami to jednak działa. na przykład od jakiegoś czasu coś mi kapie spod maski - nie olej, bo nie tłuste, i nawet przyjemnie pachnie. może mam nieszczelny pojemnik na płyn do mycia szyb? bym musiała do mechanika podjechać... ale czekam, może mu samo przejdzie?

tymczasem jednak w lewych, tylnych drzwiach autu "się zrobiła" dziurka. nie no, nie na wylot, takie raczej wgniecenie z lakieru zdarciem. maleńkie. i teraz muszę zgłosić szkodę i jechać do naprawy. bez sensu, bo albo mi nie dadzą samochodu zastępczego i przez iks czasu jak ja będę coś poza von Hrabiowitzami załatwiać? albo mi dadzą samochód zastępczy i jak ja będę takim obcym jeździć? może i mam prawo jazdy kategorii B, ale ono obowiązuje tylko na mój własny pojazd. w obcych nie odróżniam gdzie gaz, a gdzie sprzęgło. i nieszczęście gotowe.

aktualnie bowiem powody do nieszczęścia wynajduję na tuziny, mendle i kopy. przednówek się nie chce skończyć. odpoczywam i odpoczywam i nic. na przykład po czytaniu książki w weekendową noc (Jo Nesbo, Pierwszy śnieg - od początku wiedziałam, kto jest mordercą! pierwszy raz w życiu! musiałam szybko skończyć, żeby zweryfikować słuszne podejrzenia) przez całą niedzielę mnie bolały łokcie (od trzymania) i stopa (od siedzenia po turecku). chciałoby się rzecz: bez sensu, ale co się będę powtarzać...


* z reguły kieruję się na najbrudniejszy wóz na parkingu.
 
** bo poza tym to wszystkie auta osobowe są jednakowe, nie? może oprócz malucha, matiza i tico, bo one są megabrzydkie, dzięki czemu łatwo je odróżnić od reszty. ale folkswagena passata od alfyromeo? w życiu. chociaż to zły przykład. VW można odróżnić po reklamie z Gahanem. a... no to właściwie dobry przykład, bo alfyromeo się nie da odróżnić po reklamie z Gahanem, ergo: nie da się odróżnić***. chyba że od tico, prawda.

*** po znaczku się nie liczy, umówmy się. ani po napisie.









Brak komentarzy: