czwartek, 15 stycznia 2015
Lord Stanis powraca
a co tam, jak spadać to z wysokiego konia... plwając na wszelkie potencjalne niepowodzenia i przesądy, zadzwoniłam do swojego ulubionego majstra budowlanego (kryptonim artystyczny Lord Stannis, ze względu na uderzające podobieństwo fizyczne).
Lordzie Stannisie - mówię mu - pewnie pana zaskoczę, ale dom budujemy i szukam murarza. najlepszego murarza. od słowa do słowa ustaliliśmy wstępny termin i zakres robót, ogólną specyfikację materiałową i lokalizację placu budowy. wysłałam mu projekt do wyceny i jestem spokojna: pierwszą dobrą ekipę już mam zabukowaną, a było niebezpieczeństwo, że ktoś nas uprzedzi i ją zatrudni.
idąc za ciosem, skontaktowałam się z właścicielem działki w sprawie okazania granic. jestem po słowie z geodetą i tylko nie mogę się dodzwonić do geotechnika, co jeszcze nie wie, ale będzie nam badał warunki gruntowe.
bo zapomniałam dodać - działkę wybraliśmy.
a po południu wpadnę do notariusza zagadnąć o różne takie kwestie prawne, co się muszę upewnić u źródła, że je można załatwić tak, jak mi się wydaje (bo nasz ojczyźniany system prawny nie pokrywa się z logiką i zdrowym rozsądkiem jeden do jednego, więc może się nie da).
taki sobie zrobiłam prezent urodzinowy i cieszę się jak dziecko :) wiem, wiem. troszkę jestem szurnięta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz