poniedziałek, 19 stycznia 2015

i co się dziwisz....



w najdzikszych fantasmagoriach nie przyszłoby mi na myśl, że w chwili, kiedy wypadałoby z klientem uzgadniać godzinę spotkania w kancelarii notarialnej, to my - nikt inny, ale właśnie my - powiemy: ale wie pan, bo, no ten, wie pan, no to my nie możemy panu teraz tego domu sprzedać, sory nie? no chyba, że pan zweryfikuje swoją ofertę z uwzględnieniem obłędu wywołanego przez szwajcarskich bankierów....

źle to zniosłam. i pewnie zniosłabym jeszcze gorzej, gdybym nie została na weekend przeniesiona do innego układu współrzędnych (courtesy of i.). istniało ryzyko, że mi się pogorszy, skoro weekend się jednak skończył i ze skurczem w żołądku wróciłam do rzeczywistości. ale zaraz potem Juniorowa gorączka* przełożyła się na drgawki i majaki, więc mi się wszystkie priorytety ustawiły w odpowiedniej kolejności, a układy obwodowe i centralne przestały się zajmować pierdołami.

* jej wysokość pozostanie zagadką, bo otóż łatwiej jest włożyć wściekłemu kotu tabletkę do gardła, niż utrzymać termometr pod pachą drgającego i majaczącego dziecka. szczególnie, że matce jednak najbardziej zależy, żeby przestało drgać i majaczyć.





Brak komentarzy: