wtorek, 21 października 2014

tak naprawdę to tam nie było t-shirtów




„…to może byście  z tatą zrobili ten seks i urodziłabyś mi jeszcze jednego synka?” czyli braciszka. Tak się mniej więcej kończą ostatnio wszystkie rozmowy z Juniorem.  Zapałał do idei posiadania rodzeństwa, najchętniej ciut starszego brata, ale w ostateczności może być nawet dużo młodsza siostrzyczka. „Do wspólnego bawienia się”, uzasadnia i nie przyjmuje argumentu o różnicy wieku, która byłaby siłą rzeczy na tyle spora, że nawet gdybym tego bobasa powiła dokładnie za dziewięć miesięcy od dziś, to zanim bobas osiągnie wiek bawialny, Junior będzie się już bawił całkiem inaczej.

Rozmyślam o tym w różnych sytuacjach. Podjęliśmy decyzję i wiem, że jeśli czegoś będę w życiu żałować, to właśnie tej decyzji. Że Junior pozostanie jedynakiem. Ale pamiętam też powody, dla których właśnie taką decyzję podjęliśmy.

Przypomina mi je na przykład widok rodziny stojącej przede mną w kolejce do kasy w supermarkecie. W moim koszyku nic takiego: dwie zgrzewki mineralnej, 3 litry mleka, ekologiczne jaja, jakieś jogurty, makarony… i wyjojczany przez Juniora mały biały resorak. W koszyku pięcioosobowej rodziny  przede mną: plastikowy flet prosty i biały podkoszulek bez aplikacji, hit cenowy. Najstarsza i najmłodszy – którzy dostaną zawartość koszyka na własność – zazdrośnie strzegą skarbów. Przed sobą nawzajem. Środkowa i tata wydają się nieobecni. Mama jest czujna, jak gryzoń wrzucony do terrarium, które pachnie szybką śmiercią. Jej oczy prześlizgują się po ludziach i przepełnionych regałach, ale jakby niczego nie rejestrują. Najstarsza – ta od fletu prostego – pyta, czy może już wyłożyć zakupy. Rozkłada dwa małe przedmioty tak, aby zajęły jak najwięcej miejsca na długiej na półtora metra taśmie. Trochę mnie to wkurza, bo chciałabym zacząć wykładać swoje zgrzewki, wszystko sobie metodycznie poukładać, przygotować do szybkiego spakowania… I wtedy napotykam spojrzenie mamy. Oczy, w których jest Bieda.

Bieda, to nie jest problem braku rzeczy. Tak naprawdę bez większości rzeczy można się obejść. Tak jak bez białego resoraka i plastikowego fleta. Prawdziwa Bieda rodzi się z biedy, ale jest stanem umysłu, który nie pozwala marzyć nawet o tym, co mamy w zasięgu ręki. Taki stan, który wszystko, co jest w życiu kolorowe, ładne, wesołe, fajne, warte pożądania… ludzi, przedmioty i sytuacje przesuwa za nieprzekraczalną granicę, za którą istnieje "lepszy świat" zamieszkiwany przez "lepszych ludzi". Been there, done that, got the t-shirt.

Moglibyśmy mieć drugie dziecko. Nie wpadlibyśmy w biedę rozumianą jako przekroczenie wszystkich debetów, komornik u drzwi, chleb ze smalcem na obiad. Raczej. Ale na pewno wewnętrznie stoczyłabym się w Biedę. I w końcu któregoś dnia zobaczyłabym ją w oczach Juniora i drugiego Bąbelka. Been there, than that… Ale oni nie muszą. Niech im się charakter hartuje pod wpływem innych czynników. Nie, nie im. Jemu. Pozostanie jeden, ale będzie wiedział, że może wszystko. I będzie to wiedział od początku, zawsze. „Tylko” musi sobie sam znaleźć kogoś „do wspólnego bawienia się”.




Brak komentarzy: