„…to może byście z
tatą zrobili ten seks i urodziłabyś mi jeszcze jednego synka?” czyli braciszka.
Tak się mniej więcej kończą ostatnio wszystkie rozmowy z Juniorem. Zapałał do idei posiadania rodzeństwa,
najchętniej ciut starszego brata, ale w ostateczności może być nawet dużo młodsza
siostrzyczka. „Do wspólnego bawienia się”, uzasadnia i nie przyjmuje argumentu
o różnicy wieku, która byłaby siłą rzeczy na tyle spora, że nawet gdybym tego
bobasa powiła dokładnie za dziewięć miesięcy od dziś, to zanim bobas osiągnie
wiek bawialny, Junior będzie się już bawił całkiem inaczej.
Rozmyślam o tym w różnych sytuacjach. Podjęliśmy decyzję i
wiem, że jeśli czegoś będę w życiu żałować, to właśnie tej decyzji. Że Junior
pozostanie jedynakiem. Ale pamiętam też powody, dla których właśnie taką
decyzję podjęliśmy.
Przypomina mi je na przykład widok rodziny stojącej przede
mną w kolejce do kasy w supermarkecie. W moim koszyku nic takiego: dwie
zgrzewki mineralnej, 3 litry mleka, ekologiczne jaja, jakieś jogurty, makarony…
i wyjojczany przez Juniora mały biały resorak. W koszyku pięcioosobowej rodziny
przede mną: plastikowy flet prosty i
biały podkoszulek bez aplikacji, hit cenowy. Najstarsza i najmłodszy – którzy
dostaną zawartość koszyka na własność – zazdrośnie strzegą skarbów. Przed sobą
nawzajem. Środkowa i tata wydają się nieobecni. Mama jest czujna, jak
gryzoń wrzucony do terrarium, które pachnie szybką śmiercią. Jej oczy
prześlizgują się po ludziach i przepełnionych regałach, ale jakby niczego nie
rejestrują. Najstarsza – ta od fletu prostego – pyta, czy może już wyłożyć
zakupy. Rozkłada dwa małe przedmioty tak, aby zajęły jak najwięcej miejsca na
długiej na półtora metra taśmie. Trochę mnie to wkurza, bo chciałabym zacząć
wykładać swoje zgrzewki, wszystko sobie metodycznie poukładać, przygotować do
szybkiego spakowania… I wtedy napotykam spojrzenie mamy. Oczy, w których jest Bieda.
Bieda, to nie jest problem braku rzeczy. Tak naprawdę bez
większości rzeczy można się obejść. Tak jak bez białego resoraka i plastikowego
fleta. Prawdziwa Bieda rodzi się z biedy, ale jest stanem umysłu, który nie pozwala marzyć nawet o
tym, co mamy w zasięgu ręki. Taki stan, który wszystko, co jest w życiu kolorowe,
ładne, wesołe, fajne, warte pożądania… ludzi, przedmioty i sytuacje przesuwa za nieprzekraczalną granicę, za którą istnieje "lepszy świat" zamieszkiwany przez "lepszych ludzi". Been there, done that, got the t-shirt.
Moglibyśmy mieć drugie dziecko. Nie wpadlibyśmy w biedę
rozumianą jako przekroczenie wszystkich debetów, komornik u drzwi, chleb ze
smalcem na obiad. Raczej. Ale na pewno wewnętrznie stoczyłabym się w Biedę. I w
końcu któregoś dnia zobaczyłabym ją w oczach Juniora i drugiego Bąbelka. Been there, than that… Ale oni nie
muszą. Niech im się charakter hartuje pod wpływem innych czynników. Nie, nie
im. Jemu. Pozostanie jeden, ale będzie wiedział, że może wszystko. I będzie to
wiedział od początku, zawsze. „Tylko” musi sobie sam znaleźć kogoś „do
wspólnego bawienia się”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz