poniedziałek, 20 października 2014
będąc średnio sześć miesięcy w tyle za mainstreamem
dopiero dziś wpadłam na takie cudeńko. i wpadłam w miłość... kocham choreografa i tę tańczącą dziewczynkę
bo ona się rusza tak, jak ja się czuję.
czasami się ocknę taka zawieszona w połowie wysokości futryny. reaguję w rytmie nieadekwatnym do bodźców zewnętrznych. albo zbyt boleśnie adekwatnym. dokładnie te szpagaty, piruety i wykopy ze sztywnego kolanka miewam na synapsach. w ułamku sekundy przechodzę z entuzjastycznych podskoków w rozpaczliwe pełznięcie do narożnika - w półskłonie na sztywnych nóżkach. zupełnie bez uzasadnienia tracę równowagę. a chwilę potem robię megasalto, bo mogę wszystko. wysuwam ostre kolce we wszystkich kierunkach albo mięciutko głaszczę się po brzuszku. chowam się za zasłonkami i robię do świata głupie miny. macham mu na pożegnanie, a potem kopię drzwi, żeby mnie wpuścił z powrotem. chodzę po ścianach i pokazuję im nu-nu paluszkiem.
... but I'm holding on for dear life...
to jest doskonałe.
i przy okazji mi się nasunęła refleksja na temat pięknej i multi-uzdolnionej Nataszy (która umie śpiewać, tańczyć, robić akrobacje i w dodatku wszystkie te trzy rzeczy NARAZ!) i jej rollowania, które chyba już cały internet wyśmiał. i miał rację. jak oglądam dwa utwory "o pustych pannach, co tylko imprezują", to artystyczny jest zdecydowanie tylko ten z linka powyżej. a tak bardziej ogólnie, Natasza jest piękna i multi-uzdolniona, ale tak absolutnie niewiarygodna. nieprzekonująca. szkoda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz