piątek, 30 października 2015
żałoba
u Waterloo żałoba po Czesiu. i chcąc nie chcąc, przypomniała mi się żałoba po TuTu.
w przeciwieństwie do Czesława, Królowa* nie miała dobrego charakteru. była kotem, któremu przejścia zaczęły się, zanim otworzyła ślepia i pierwszy raz spojrzała na świat. do wszystkiego dochodziła tym trudniejszym sposobem. jak ona mnie nienawidziła przez pierwszy rok wspólnego życia! dopiero gdy wyjeżdżając na świąteczną uroczystość, zostawiłam ją na weekend u przyjaciół, gdzie większość czasu spędziła pod wanną, odmawiając przyjmowania pokarmu i płynów, dopiero wtedy pierwszy raz okazała radość na mój widok i przyznała, że ze mną jest jej lepiej niż beze mnie.
przez 9 lat popełniliśmy wobec niej wiele błędów, ale najpoważniejszym okazało się powierzenie jej zdrowia konowałowi, który kotkowi zapodał niesterydowy lek przeciwzapalny w dawce jak dla konia...
cholera, nadal nie mogę o tym na spokojnie myśleć, mówić ani pisać.
kiedy dostawała ostatni w życiu zastrzyk, zasłaniałam jej oczy, żeby się nie bała, że znowu ktoś obcy ją dotyka. i nie ciekły mi łzy, nie płakałam, ani nie szlochałam. wyłam. potem pod lecznicą jeszcze przez 20 minut wyłam z głową na kierownicy. w ogóle nie pamiętam, jak wtedy dojechałam do domu i co było dalej.
pamiętam, jak jeszcze mocniej pokochałam A., gdy jakiś czas później dowiedziałam się, że w tajemnicy obdzwaniał rodzinę i znajomych, których można by posądzić o subtelne próby pocieszania mnie zdaniami typu "no i dobrze, tylko kłopot miałaś, po co komu taki kot ze schizofrenią", aby ich uprzedzić, żeby absolutnie nie wspominali przy mnie o Królowej, jeśli liczą na dalsze kontakty.
i pamiętam, że kiedy po miesiącu odbijania się od ścian zafundował mi kurację w postaci Princzipessy, to długo miałam do niej żal: że taka jest miła, kochana, przytulna, normalna, taka Nie-Królewska...
* Mojego Serca
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz