niedziela, 15 lutego 2015
nie wierzę w przesądy, bo to przynosi pecha...
więc w piątek trzynastego udaliśmy się do notariusza nabyć działkę. za te pieniądze, co ja mamy nadzieję mieć.
wszystko poszło jak z płatka: właściciel bez oporów przystał na wszystkie nasze warunki, zastrzeżenia, przesunięcia terminów itp. przyszła sekretarka i zabrała nam dowody, żeby uzupełnić umowę. przyszła pani notariusz - w bardzo ładnej sukience i bezwstydnie młoda - i powiedziała, że niestety, ale jest awaria systemu elektronicznych ksiąg wieczystych i ona nie może nic wydrukować ani nawet sprawdzić, w związku z czym nie możemy dziś podpisać umowy. ha ha ha!
spytałam A., czy nie uważa, że to Wszechświat daje nam Ostrzeżenie? ale mówi, że tylko Sprawdza Naszą Determinację. chyba dobrze wypadniemy, bo jesteśmy znowu umówieniu na poniedziałek, ale jak coś nie wypali, to nie wiem, czy trzeci raz pojadę...
tymczasem minął tydzień godny utrwalenia w swej dziwności. w szkole Juniora panowała zaraza, ta sama co u nas w domu. wiem z pierwszej ręki, od wychowawczyni, że w czwartek i piątek w juniorowej klasie stawiło się troje z 29 dziecków! w pozostałych klasach podobnie (no, w szóstych ciut lepiej, absencja na poziomie ledwie 50%). nawet kadrę przetrzebiło.
bardzo się martwiłam o Adriana, ale na szczęście wyzdrowiał z tego raka, ufff! (niestety mi się skończył ostatni tom, a więcej nie będzie). poza tym Lisey w końcu mnie wciągnęła, a potem zabiła kosmicznego kowboja i wszystko się dobrze skończyło. bez sensu jest skończyć ostatnią książkę w sobotę rano i potem nie mieć co czytać aż do poniedziałkowego wypadu do biblioteki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz