piątek, 8 kwietnia 2016

w obliczu zmiennych i niewiadomych


poświęciłam pół godziny, pół litra chlorowego wybielacza i pół metra sześciennego wody, aby usunąć ślady czyjejś zbrodni z drogi przed domem. bo mamo, jak na Hobbicie były plamy krwi po bitwie, to nic takiego, ale w prawdziwym życiu, to jest bardzo straszny widok. ponieważ są to plamy krwi naszego głupiutkiego kotka, leśnej znajdy, która żyła niecałe dwa lata, lubiła jeść wszystko i dużo, skakać z antresoli na kulisty żyrandol na czterometrowym kablu, podgryzać Princzipessę w pupę, mruczeć na kolanach i układać martwe nornice na tarasie. jako to głupsze z naszych dwojga kocich dzieci była trochę mniej kochana i częściej karcona (ech, nieszczęsne kanapki kradzione z pozostawionych bez nadzoru talerzyków). śmialiśmy się, że ma typowy wyraz pyska wioskowego głupiego jasia. nie nauczyła się, że nie wolno włazić na stół i że trzeba się bać samochodów. ale wiedziała, jak trzymać się stada, wędrując po lesie, i że najlepiej spacerować niedaleko od domu, po własnym ogródku, gdzie były najwyższe szanse na spotkanie którejś ze skorych do głaskania rąk.

zachodzę w głowę, kto nam to zrobił. nie, żebym miała pomysł, co ewentualnie zrobić z tą wiedzą, gdybym ją jakoś zdobyła. ale po prostu nie daje mi to spokoju. nasz kotek zginął na drodze pod własnym domem. na drodze, którą oprócz nas jeździ sąsiad, jego żona i syn. oraz listonosz i kurierzy. okazjonalnie sołtys ciągnikiem. ale o tej porze roku sąsiad jeździ wyłącznie rowerem. sąsiadka i syn wcześnie rano i po szesnastej. żadnych przesyłek ani awizo wczoraj nie dostarczono ani do nas, ani do sąsiadów. a traktor raczej nie rozwinąłby tu takiej prędkości, żeby nawet nasz głupiutki, rozleniwiony, niebojący się kotek nie zdążył uskoczyć. a może jednak rozwinął? a może przyspieszył, zamiast zwolnić, widząc futrzaka leniwie przekraczającego jezdnię w powrocie ze spaceru?

a może kotek jednak wypuścił się gdzieś dalej, został poturbowany w całkiem innym miejscu i przeniesiony przez znanego nam i znającego nas sprawcę pod nasz dom w akcie jakieś strasznie dziwnie pojętej dobrej woli - z nadzieją, że go odratujemy pomimo zmiażdżenia jednej trzeciej czaszki?  albo żeby oszczędzić nam długich tygodni szukania i nawoływania po okolicznych polach "Kropidłooooo!!! Kroooooopka!! Kropidlak, chooooodź do domku! damy kotkowi jedzonko, chooooodź!"

dbaliśmy o nią, staraliśmy się, żeby była zdrowa, bezpieczna i szczęśliwa. aż wkradła się jakaś zmienna niewiadoma i wszystko nam popsuła.


Brak komentarzy: