środa, 1 lipca 2015

tankowanie z drugiej strony


miałam dziś wątpliwą przyjemność przypomnieć* sobie, co leci w radiu przed porannym Zapraszamy do Trójki. musieliśmy bowiem z Juniorem zdążyć na autokar na wycieczkę zorganizowaną przez Gminę.

w ogóle to śmieszna sprawa z tymi wycieczkami. otóż są to imprezy w 100% sponsorowane przez Gminę, ale w zeszłym roku miały słabą reklamę i autokar woził głównie powietrze i opiekunów. więc w tym roku sołtysi zostali poproszeni o rozpropagowanie idei w swoich sołectwach. u nas sołtys dał ogłoszenie sklepowej Marioli i wszyscy byli doinformowani jak złoto. w efekcie skutecznej propagandy ilość zgłoszeń przeszła najśmielsze oczekiwania burmistrza, który zaczął dzwonić po sołtysach z prośbą, żebymoże trochę zniechęcili ludzi do wyjazdu. nieźle, prawda? domyślam się, co mu sołtysi mogli odpowiedzieć.

krążyły plotki**, że Gmina nie ma środków na podstawienie dodatkowego autokaru i olaboga, co to będzie. niezrażeni przyjechaliśmy z Juniorem na za pięć do odjazdu i wpadliśmy w dziki tłum poddenerwowanych (ale bez przesady) rodziców i niewyspanych dziecków. autokary były trzy :) burmistrz widać pojął, że albo ludzie wyślą dzieci na wycieczkę, albo przyjdą z nimi do ratusza, żeby im wytłumaczył kryteria, według których wybrano szczęśliwców, co się załapali do jednego tylko pojazdu.

Junior pojechał, a ja zostałam - cokolwiek poirytowana zbyt wczesną*** pobudką. w takie dni nie wolno sobie odmawiać drobnych przyjemności, więc naprędce przeprowadziłam jednemu facetowi na stacji benzynowej krótkie szkolenie z zasad życia społecznego. a było to tak: stałam na ulicy jako przedostatnie auto w kolejce do wjazdu na stację. z naprzeciwka podjechała furgonetka i kierowca gestem poprosił, żeby go wpuścić - pomyślałam, że chce wjechać na parking przy stacji, więc wpuściłam, bo w końcu jest się damą na drodze. a ten co? wtarabanił się w kolejkę przede mną! za jakiś czas głąb podjechał pod dystrybutor, a ja ze dwie minuty później pod sąsiedni, ale że mam mniejszy bak, to przy drzwiach do budynku kas znaleźliśmy się równocześnie. i tu w głąba wstąpił dżentelmen, bowiem otworzył drzwi i mnie w nich przepuścił. wyraziłam więc głośno zdziwienie, że jednak ktoś go kultury uczył, ale w ograniczonym zakresie, skoro nie wie, że się w kolejkę wpychać nie wolno.

głąb buraczany zaczął wydziwiać, że przecież ja już też zatankowałam****, a ten samochód za mną ma "tak samo tankowanie z drugiej strony". zawsze mam problemy z komunikacją z ludźmi, którym się wydaje, ze słowa to są takie  całkowicie umowne znaki i zamiast się zastanowić, jaki sens chcą wyrazić, mogą je sobie dowolnie gwałcić. tankowanie to jest czynność (od tankować). tymczasem niebieski opel nadal stał za nami w kolejce i doprawdy nie miał w owej chwili tankowania z żadnej strony, cokolwiek by to miało znaczyć. chwilę trwało, zanim do mnie dotarło, że zdaniem głąba to, pod którym dystrybutor mogę podjechać zależy od tego, z której strony mam wlew paliwa (w języku buraka w przydeptanych pantoflach: tankowanie). powiedziałam mu grzecznie, że opowiada bzdury, które w żaden sposób nie usprawiedliwiają faktu, że wepchnął się przed nas w kolejkę. a ten mi odpowiada: "jak pani w domu posprząta, to wtedy porozmawiamy". coś tam jeszcze rzuciłam, dla zachowania twarzy, ale przyznaję: załatwił mnie. szach i mat. co mu miałam powiedzieć: "porozmawiamy, jak sobie zaszyjesz dziury w skarpetach?" ja z nim nie chcę więcej gadać!

w każdym razie ciśnienie sobie podniosłam do poziomu typowego dla żywych ludzi, więc jakieś plusy są, nawet jeśli głąb nadal nie skumał, że jak się ma wlew paliwa z lewej, a dystrybutor z prawej, to trzeba po prostu podjechać bardziej do przodu, bo chociaż tego nie widać, to przewody do tankowania są baaardzo długie i można spokojnie dosięgnąć. poza tym na pewno skumał, że te cholerne baby robią się coraz bardziej pyskate i trzeba się mieć na baczności (idę o zakład, że w jesiennych wyborach zagłosuje na Korwina i razem będą knuć, jak by nam tu zabronić samodzielnego wychodzenia z domu oraz odzywania się bez pytania do buraków w przydeptanych pantoflach. bo nie mam złudzeń, żeby mu kiedyś w takiej sytuacji przyszło na myśl powiedzieć proste "przepraszam").


* i tak już nie pamiętam.

** A. czasami pyta, skąd ja znam te wszystkie plotki. otóż ja znam prawie całe von Hrabiowitze, a z połową jestem na ty. jest to pierwsza taka sytuacja w moim życiu, na przykład w Świętym Mieście kojarzyłam tylko bezpośrednich sąsiadów, a i to mgliście. nie wiem, może to przychodzi z wiekiem? w każdym razie często się przydaje.

***pfff, podkreśliło mi, że niby nie ma takiego słowa. no chyba ja wiem lepiej?

**** kierując się buraczaną logiką: rozwaliłem ci głowę cegłą, ale przecież nie umarłaś, więc nic się nie stało, co nie? jakim cudem ten koleś nie miał wąsów? tak cudownie dopełniłyby jego poza tym całkowicie spójny imaż (przepocona koszulka polo z plastiku w paski, zaczeska na łysinę, o przydeptanych pantoflach już wspominałam).





Brak komentarzy: