niedziela, 19 lipca 2015

dzień yyyyyyyyyyyyy 4?


aleśmy się wczoraj integrowali z sąsiadami! wszyscy dziecka wysłali na turnusy, narobili sałatek i wypieków, wyciągnęli z szafek zapasy alkoholu i dawaj: będziemy niegrzeczni.

nieskromnie powiem, że moja sałatka była najlepsza, natomiast w konkurencji domowych nalewek - będącej aktualnie najmodniejszym sportem narodowym - wygrała sąsiadowa siedmioletnia nalewka z aronii. jest taka smaczna, że żal pić. po szybkiej degustacji schowałam ją pod stół pod pretekstem, że "więcej nie mieszamy, bo jutro będziemy chorować". to już był ten etap imprezy, że doprawdy mało kto był w stanie docenić wszystkie walory szlachetnego trunku, więc  w sumie uratowałam go przed zmarnowaniem ;) swoją drogą z czego trzeba mieć charakter, żeby przez siedem lat strzec taką nalewkę przed nagłym spożyciem? ze spiżu, granitu i hartowanej stali zapewne. podziw i szacunek dla sąsiadów.

wczorajszą imprezę poprzedziło nam huczne gradobicie. takimi kuleczkami o przekroju pięciozłotówki. strasznie było słuchać, jak to bębniło w okna dachowe i blaszane parapety. okoliczni rolnicy załamani (czyli strasznie klną), bo grad ich wyręczył w młóceniu rzepaku, organizując równocześnie zasiew rzeczonego rzepaku na kolejny sezon. parę hektarów sprzed naszych okien poszło na zmarnowanie, czyli w piach. okoliczne ogrodniczki też niezachwycone, bo grad wytłukł wszystko: od ogórków po rabarbar. i podziurawił foliaki. ocalały natomiast nieuprzątnięte na czas pod dach karoserie oraz same dachy. aż dziw bierze.

nie mam serca, żeby iść obejrzeć, jak to przeżyły dynki i cukinki, które mi jednak wykiełkowały, chociaż ze sporym opóźnieniem. na sąsiedzkich działkach rosną już spore owoce, a na moich grządkach sterczą takie kacpaunki, co to mają raptem po sześć średniej wielkości liści, aktualnie zapewne dziurawych. i po co się było napinać?



Brak komentarzy: