środa, 22 lipca 2015

dzień 7

z moich wyliczeń wynikało, że dziś Junior przeżyje pierwsze załamanie i atak tęsknoty. się pomyliłam o parę dni. na szczęście napady smutku są przejściowe i kociątko daje radę (ma zresztą zapowiedziane, że nikt po niego nie pojedzie w Tatry, więc co mu pozostaje?).

za to ja wczoraj przeżyłam załamanie.

już się witaliśmy z gąską w ogródku, znaleźli się nam klienci na dom, uzgodniliśmy cenę i tylko im została jedna życiowa sprawa do ogarnięcia, a potem jedziemy ze sprzedażą, ale "jesteśmy w kontakcie". data zapowiedzianego kontaktu minęła, więc zadzwoniłam grzecznie spytać, co tam w wielkim świecie. a pani - która mi nota bene "nie wiedziała jak dziękować", gdy jej znalazłam fachowca do ogarnięcia tej jednej życiowej sprawy (takiego, co by się znał na bardzo międzynarodowym prawie podatkowym) - mi beztrosko mówi, że oni się z mężem jednak rozmyślili. i kij tam - święte ludzkie prawo się rozmyślić. ale żeby nie mieć tej odrobiny kultury osobistej i tak po ludzku nie zadzwonić z informacją – nad tym nie umiem przejść do porządku dziennego (bo nieżyciowa jestem, wiem). nawet sobie chyba już zdążyła wykasować mój numer z komórki, małpa.

i prawie się wczoraj ululałam na smutno aroniówką, patrząc, jak kombajn ścina smętne resztki rzepaku, bo przecież idzie koniec lata (ja wiem, że powoli, ale idzie, nie?) i nieuchronnie zbliża się koniec terminu naszej rezerwacji na działeczkę pod jeszcze nowszy domeczek. i pewnie działeczka przepadnie.

więc siedzieliśmy tak z A. tępo wpatrzeni w kurz nad kombajnem, umilając sobie czas rzucaniem na niedoszłych klientów klątw i uroków, przy których swojskie "a niech ich szlag" byłoby błogosławieństwem i pieszczotą. ciekawe, czy takie płynące z serca złe życzenia mają faktyczną moc sprawczą, bo jeśli tak, uuuu nie chciałabym być na ich miejscu.

z tego wszystkiego obudziłam się dziś o czwartej nad ranem, poleżałam do piątej, po czym rozłożyłam matę do jogi i przez godzinę ćwiczyłam. jak mi już drzewo zsynchronizowało półkule, to wzięłam prysznic, wysmarkałam nos i pojechałam do mechanika po nową lambdę (360 zł z robocizną! rozbój w biały dzień!). w drodze powrotnej kupiłam ogórki, koper i chrzan i zamierzam kisić, bo życie toczy się dalej, jego mać. a silna kobieta w obliczu niesprzyjających okoliczności robi muzykę głośniej, wprowadza modyfikacje do planu, pokazuje niesprzyjającym okolicznościom środkowy palec i o.







Brak komentarzy: