środa, 12 października 2016

matriks zrobił skręt


wyniki miały być od poniedziałku, a tymczasem we wtorek w recepcji pani rozłożyła bezradnie ręce: nie ma. ha! ale brak wiadomości to przecież dobra wiadomość, bo matriks przy okazji naprawiania swoich błędów zawsze wypuszcza różne takie deżawu z czarnymi kotami. 

na świeżutko wydrukowanych wynikach, które dziś dostałam bezpośrednio w laboratorium, poziom przeciwciał w normie. i tak mi się ucz, Wszechświecie. naprawdę doceniam i chwalę Cię. ufff

oczywiście może to nic nie znaczy, może to taki chwilowy manewr zwodzący i przy następnej wizycie pani doktor powie: oj, przykro mi, skoro wynik na syfozę ujemny, to potwierdza moje podejrzenia, że cierpi pani na arcysyfozę, ale póki co czuję się, jakbym uciekła katu spod topora. z pewnością nie bez wpływu jest tu okoliczność, że od dłuższego momentu grzeję się w promykach mojej antydepresyjnej lampy, a wczoraj zażyłam kąpieli z siedmiowodnym czymśtam magnezowo-siarkowym, rano w ciastkarni oparłam się pokusie nabycia słodkiej bułki, zamiast porannej kawy wypiłam szklankę świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy (ważne: kupić wyciskarkę do cytrusów, bo wyciskanie ich ręcznie to nie jest zajęcie dla moich bolących paluszków), a na zdrowe drugie śniadanie spożyłam kalarepę i jabłko. 


3 komentarze:

Dżoana pisze...

Moge dostac kilka lekcji z komenderowania wszechswiatem?

Ciesze sie.

Dżoana pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
wersja druga poprawiona pisze...

proszę, lekcja pierwsza - wyparcie albo histeria.
w obliczu faktu, który nas przeraża, możemy go wyprzeć (łe, siakieś gupoty, polej) albo popaść w histerię (bosz, no i wezmę i umrę, no umrę i nic nie poradzisz), obie metody są jednakowo złe, ale mają swoich zwolenników. histeria jest jednak o tyle lepsza, że czasami nakręca do pozytywnych działań (to może każę sobie zbadać żeby chociaż wiedzieć, na co umrę).