piątek, 21 października 2016

pękam


mam ból, a nie mam diagnozy. nie chcąc dać się ponieść indukowanej hipochondrii, unikam surfowania po necie za opisami symptomów, jednostek chorobowych i potencjalnych terapii. na pełne nadziei pytania najbliższych "jak tam?" powtarzam pozornie beztroskie "bez zmian". w myślach dodając "od czegóż bowiem miałoby mi być lepiej?". ponieważ nie mam diagnozy, nie mam wdrożonego leczenia. czekam na termin kolejnej wizyty. nie boli mnie od wczoraj ani nawet od tygodnia, więc może poboleć jeszcze miesiąc. i nie, amol mi nie pomógł. ani rozkładanie kasztanów po kątach. kąpiele w gorzkiej soli są bardzo miłe, ale nie pomagają. orteza daje chwilową ulgę o ograniczonym zasięgu, z naciskiem na chwilową i ograniczonym.

tymczasem A. nocami surfuje, a za dnia składa mi raporty z poszukiwań alternatywnych metod leczenia (z dołączonym orientacyjnym zestawieniem kosztów tygodniowego wyjazdu do izraela, gdzie jest taki jeden doktor, co wszczepia płytki z metali szlachetnych i przepuszcza przez nie prąd...). nie chcę być niewdzięczna, więc karnie oglądam film z wystąpienia technologa żywienia promującego opartą na pełnych potencjału cudownych owocach oraz intencjonowaniu warzyw skażonych pestycydami... przez uprzejmość nie wciskam co dwie minuty pauzy i nie punktuję co drugiego zdania: no więc aronia ma osiem tysięcy jednostek na sto gram, a o jakich jednostkach mówimy? no więc dowodzą tego badania - a kto je prowadził, gdzie i na jakiej próbie? etc. niech tam, piję świeżo wyciskany sok, obiecuję poczytać o wyższych stanach świadomości i ogólnie doceniam. chociaż im bardziej A. się nakręca na wyleczenie mnie z niewiadomojakiejsyfozy, tym bardziej chce mi się płakać. nie że coś tam, tylko tak normalnie oczy mi łzami zachodzą.

także ten, tegoroczną jesień można oficjalnie uznać za otwartą.


Brak komentarzy: