środa, 1 lutego 2017

pani kotkowa była chora


z kaszlącą Princzipessą to było tak. kaszlała sobie od pewnego czasu. bez sensu i związku. a to przez sen, a to po przebieżce po schodach. a to po wyjściu z dworu, a to siedząc przez kwartał w zamknięciu. niezależnie od rodzaju karmy itp. niby trochę pomógl antybiotyk, ale nie tak, żeby uznać temat za zamknięty. poza tym jednak była w świetnej formie, skora do rozrywek, z apetytem i błyszczącym futrem.

tak nam zleciał roczek, a kot dalej kaszle bez sensu i związku. weterynarka mówi: to od serca, trzeba zrobić usg. pojechałyśmy z niunią na uniwersytet przyrodniczy do miasta w umówionym terminie, ale kocio-psi kardiolog stwierdził, że serce bez zarzutu, podejrzenia od czapy i trzeba sprawdzić płuca, czy aby nie astma. rentgen dwa budynki dalej, więc wymogłam na młodym personelu przyjęcie bez uprzedniej rejestracji. kot zniósł fotografowanie z anielską cierpliwością i w całkowitym bezruchu, jakby dumny ze swoich bezbłędnie idealnych płuc, czyli astma wykluczona, ale za to "wie pani, trochę się brzucha na tym zdjęciu złapało i tam jest jakiś cień, trzeba by zrobić usg jamy brzusznej. najlepiej od razu". myślę sobie, że jak już mi się udało znaleźć miejsce parkingowe w tej przeklętej plątaninie zatłoczonych uliczek, to zróbmy i usg brzucha, żebyśmy nie musiały się powtórnie fatygować. Princzipessa ponownie udowodniła, że jest wcieloną cierpliwością i wyrozumiałością, tylko musiałam jej cały czas powtarzać, że jest piękna i najgrzeczniejsza. przy wtórze moich komplementów, usg-nista stwierdził siakiegoś dziwnego guza między trzustką a wątrobą i określił rokowania jako "ostrożne".  kazałam sobie przetłumaczyć na ludzki język i wyszło mi, że nie jest dobrze. taki guz o dlugości 6 cm to nie przelewki.

to było w piątek, a już w środę znowu szukałam wolnego miejsca parkingowego w labiryncie wąskich uliczek... żeby nie zanudzać: przychodzi baba do weterynarza i mówi: proszę mojemu kotu wyciąć guza z wątroby, bo kaszle (zaskoczeni studenci: to kot może kaszleć od wątroby? nosz kurdę, wszystko inne ma zdrowe!). pan koci chirurg tak mi wszystko ładnie wytłumaczył, jakby to mój brzuch miał operować, więc poczułam, że oddaję niunię w dobre ręce. oddałam i zasiadłam w poczekalni, przygotowując się na najgorsze (za najgorszy wariant uznałam sytuację, w której chirurg wyjdzie do mnie w połowie operacji z wnioskiem, że guz jest straszny i nieoperacyjny i czy w takim razie mają mi kotka zaszyć i oddać z guzem w środku czy od razu uśpić). no to jak nagle się drzwi otworzyły i pan chirurg wyszedł, to mi w oczach pociemniało. a ten mówi: już po wszystkim,  teraz ją będziemy wybudzać, proszę do środka - wszystko pani wyjaśnię. guz usunięty w całości, zaraz pani dostanie wycinek do badania histopatologicznego...

to było równo dwa tygodnie temu. pierwsze dziesięć dni było trudne, bo jednak na dziewięcioletnim kocie to już się nie goi jak na psie...   dnia siódmego trochę uległam panice i przez chwilę istniało prawdopodobieństwo, że zamiast leczyć kota, weterynarka zacznie mnie coś na uspokojenie podawać. ale się ogarnęłam. przyszły też wyniki badania histopatologicznego. niewesołe, ale przecież się nie będę negatywnie nastawiać. skonsultowałam z chirurgiem, wiem, co dalej robić i na razie po prostu rozpieszczamy naszą Princzipessę do wypęku (dostała nawet dyspensę na spanie w nogach naszego małżeńskiego łoża!)

i teraz dwa najlepsze smaczki

jak dostałam wstępną wycenę kociej operacji, dzwonię do A. i mówię, na czym stoimy. (jak bym była singielką, to bym popatrzyła budżetowi głęboko w oczy  i po prostu zadecydowała, ale w związku ważne są też priorytety drugiej strony, na przykład konieczność nabycia nowego telefonu, bo stary działa od reanimacji do reanimacji). mówię, że ten guz, ale operacja taka koszmarnie droga, ale może się pomylili z diagnozą (bo nadzieją matką głupich), a w ogóle to może sama nie wiem co. a mój najlepszy na świecie, najbardziej bezinteresowny ukochany mówi: no to musimy ją ratować, ona by nas ratowała. wuj z telefonem. rozpłynęłam się z miłości i wdzięczności.

rzeczywiście, jak wycięli kotu guza z wątroby, to przestał kaszleć. no dobra, dwa razy pokaszlała, ale dwa razy na dwa tygodnie to tyle co nic, więc chyba rozwiązaliśmy zagadkę i diagnozując jedno, a lecząc drugie, wyeliminowaliśmy to pierwsze.


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wersja, Ach, żeby było najlepiej jak może. My się psujemy i one też. Ja ostatnio z drobniutkim, rocznym kociakiem przerabiałam kamienie i całkowite zatkanie cewki moczowej. Najstarszy, ok. 8-9 letni ma problemy z kupkaniem. Parę lat temu walczyliśmy o ponad 18-letniego kota, który przyszedł jako maluch. Pozytyw jest taki, że może przy metodzie "co kurna kotu jest" udało ci się zdiagnozować problem. To już 2/3 sukcesu. Mam nadzieję, że kolejna 1/3 też będzie. A przynajmniej wiesz jak go leczyć i czy stosować ew. środki przeciwbólowe. Jak spisuje się dieta twoja dieta? Z przyjemnością czytam twoje wpisy. wy/raz

wersja druga poprawiona pisze...

witam, wy/raz :) dziękuję za dobre słowo. trzymam się myśli, że wcale nie musi być źle - i oczywiście będziemy kontrolować pod kątem przerzutów.

dieta spisuje się na tyle dobrze, że brnę dalej. już w ogóle nie piję herbaty, kawy ani produktów z mleka krowiego. i w zasadzie nie mam styczności z glutenem. efekt jest taki, że jak rano wstaję, to mam elastyczne palce - wow! i po 10 minuta z telefonem w ręce, nie potrzebuję drugiej, żeby go sobie wyjąć z dłoni - podwójne wow! :)

pozdrawiam!

Dżoana pisze...

Ty wiesz, ze mnie to EKG kocie calkiem ucieklo z glowy. Jak to dobrze, ze tak kompleksowo sie koteckiem zajeli, a Wasza milosc i opiekunczosc na pewno ja uzdrowi. Jestes moja inspiracja w kategorii "applied behaviour change" no i w paru innych tez (rodzicielstwo, rozdicielstwo!) BTW mnie dopadl... polpasiec, Jaska przeziebienie, ktore sprzedal nam, wiec teraz nie wiem czy kaszel i goraczka to od polpasca czy od przeiebienia.

Anonimowy pisze...

Wy/raz To chyba jest efekt i wcale nie mały. A ja bez chlebka tak nie bardzo. Uskuteczniałam gotowanie uczciwie bezglutenowo, bo me dziecię sobie wymyśliło na pół roku taką dietę (tzn. bezglutenowo ściśle jadła ona). Makaron bezglutenowy może być, ale chleb bezglutenowy kupny - niezjadliwy w kilku sprawdzanych wersjach. Próbowałaś naleśniki z mąki kukurydzianej i polentę z kaszy kukurydzianej? Jarmuż z brązowym ryżem lub warzywami na patelnię? Soczewica różnej maści jest niezła. Po jakimś czasie postawiłam na nieprzekombinowane przepisy nie ruinujące kieszeni. Robiłyśmy też szarlotkę z kaszy jaglanej (niezłe) i brownie z czarnej fasoli (nie polecam). Wiele innych rzeczy też, ale to było tak bardziej jednorazowo. A herbaty żadnej czy tylko czarnej nie pijesz? I oczywiście życzę, żeby efekty się nasilały i żeby malutka trzymała się jak najlepiej. I zdrowia przede wszystkim wszystkim. Ja tu nie umiem wysłać inaczej niż anonimowo...

wersja druga poprawiona pisze...

Dżoana - oj, biednaś z tym półpaścem :( żeby tylko na Jaśka nie przeszedł. dbaj tam o siebie, żeby nie było, że wszyscy oprócz Ciebie staną na nogi. kaszel może od przeziębienia - mnie też jeszcze męczy ten odgrudniowy :( ale muszę się wziąć na poważnie za picie tej babki lance-cośtam, co wiesz.

Wy/raz - dla mnie efekt jest bardzo na plus :) zamiast chleba robię dla siebie i męża takie "podpłomyki" z mąki gryczanej: tak ok. 1-1i1/5 szklanki na raz, sól, ziarna słonecznika i sezamu, mieszam z wodą - na oko, tak żeby wyszło ciasto nieco gęściejsze niż naleśniki. wylewam na dużą blachę przykrytą papierem do pieczenia i piekę ok. 20 min w temp 200 stopni, przy czym ostatnie 5 min na termoobiegu. ma to grubość paru milimetrów, mój A. bardzo lubi lekko przypieczone i chrupiące.
co do mąki kukurydzianej, to w jakimś opracowaniu znalazłam, że przy rzs raczej unikać kukurydzy, więc tylko czasami dodaję do sałatek. a wszelkie salatki jem w ogóle bez chleba. dużo jemy soczewicy i ciecierzycy. Z "herbaty" piję tylko mieszanki ziołowe i owocowe, z kawy - cykorię.
a jak się Twoje dziecko czuło na diecie bezglutenowej? i czy zrezygnowała z niej w końcu? wzajemnie zdrowia zdrowia :)

Anonimowy pisze...

Wy/raz. Nie piszę pod nowym postem, bo tu jakby kontynuacja. Dziecię czuło się świetnie. Tak lżej i więcej energetycznie, ale ja mając lat 16+ też czułam się lekko i energetycznie ;-)). Nie zarzuciła diety, ale czasem robi odstępstwa bo bezgluen jest jej rodzajem wyboru nie koniecznością. Dzięki za przepis. Muszę kupić mąkę gryczaną, bo mi już wyszła i spróbować. Przepraszam, Dżoana, że nie życzyłam zdrówka, co teraz gnąc się w ukłonach nadrabiam. Pogoń wstręciucha daleko, nie dosyć, że go pół, to jeszcze niedobry.

wersja druga poprawiona pisze...

a wiesz, że my się też czujemy lekko i energetycznie?! ja pierwszy raz od wielu lat nie zaliczam jesienno-zimowego doła.