poniedziałek, 7 listopada 2016

iha


mówiłam, że nie mam żadnej syfozy, bo syfozy są dla chojraków? mówiłam, to wszyscy wkoło histeryzowali (dobra, przede wszystkim ja). żeby było śmiesznie: nie wiadomo, co mam - objawy mi się nie składają w żadną logiczną całość. ale przychylamy się z panią dochtór - to znaczy pani dochtór sie za mną przychyla - do teorii, że to wszystko przeciążeniowe. i pewnie powinnam po prostu nic nie robić rękami przez parę miesięcy, a samo przejdzie. tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli: nic. skoro mi ręka drętwieje od trzymania telefonu przy uchu, to nie trzymać. i basta. albo mogę chodzić i jojczeć, że mnie boli, sztywnieje i co tam jeszcze - to już mój wybór. proste?

no. zważywszy na niewykonalność nicnierobienia pani dochtór mi przez litość zapisała pastylki na leczenie objawowe (oraz dla spokoju sumienia skierowała na jeszcze jedno badanie pod kątem takiej już nawet nie syfozy, tylko wręcz chujozy. strasznie długo się na wyniki czeka). jak wzięłam pierwszą, to przyznam - było to bardzo metafizyczne doznanie budzić się w nocy nie dlatego, że mnie ręce bolą, ale ze zdziwienia, że mnie nie bolą. zresztą więcej tych pastylek dostałam. wszystkie mają długie listy skutków ubocznych i doprawdy nie wiem, co wolę: stuprocentowo pewne stare dobre bolenie rąk czy na przykład potencjalny krwotok wewnętrzny, ryzyko depresji  i ewentualne zaburzenia widzenia?

w kwestii Apaczów to jednak się okazało - kupa śmiechu! - że decydujące zdanie ma pani "żona bez budżetu" i chociaż pan mąż wynalazł nasz piękny wiejski dom w miejscu idealnie dostosowanym do swoich preferencji, to ona jako jednostka niemobilna  życzy sobie zamieszkać w mieście. w sumie dobrze mu tak: niech wdycha smog, skoro żony nie szanuje myślą i mową, szowinista jeden.


Brak komentarzy: