piątek, 4 marca 2016

poziom trudności rośnie


to tak lapidarnie brzmi "Junior zawiesza część zajęć pozalekcyjnych", gdy tymczasem zawieszenie odbywało się w dramatycznych okolicznościach i zakończyło ostrym zwrotem akcji.

najpierw w sobotę odbyliśmy bardzo długą i bardzo  poważną rozmowa o zmęczeniu i przeciążeniu, pełną "ty nic nie rozumiesz, mamo" i "w ogóle nie wiesz, o co mi chodzi". potakiwałam, bo taka prawda. nigdy nie byłam dziewięciolatkiem bombardowanym możliwościami generowanymi przez dwudziesty pierwszy wiek i przekonanych o mojej wyjątkowości rodzicach... mogłam się więc jedynie trzymać starych prawd, że ludzie, którzy nie rozmawiają, nigdy nie będą w stanie ani trochę się zrozumieć, więc lepiej rozmawiajmy, tłumaczmy swoje motywy i korygujmy błędne interpretacje, szukajmy konsensusu i rozwiązań, które zadowolą strony, pamiętając, że wszystkim obecnym tak naprawdę chodzi o to samo (czyli dobro i szczęście wszystkich członków naszej rodziny, jakkolwiek górnolotnie to brzmi).

wnioski końcowe były takie, że angielskiego mu nie odpuszczę, bo nie i amen, sory. naukę gry na klawikordzie kontynuuje do końca roku szkolnego, a potem się zobaczy ("mamo, ja się boję zrezygnować, bo jak sobie zrobię przerwę i wszystko zapomnę, więc jak potem będę chciał się dalej uczyć, to będę musiał znowu zaczynać od niebieskiej książki*? i co ja powiem pani Oli**? jej będzie przykro***"). dalej: na kurs pływania uczęszcza do końca trymestru,czyli do świąt (chociaż  "no nawet w niedzielę nie mogę odpocząć, tylko muszę pływać i skakać do wody" brzmi mega nieprzekonująco z ust chłopca, którego za każdym razem wyciąga się z basenu siłą i podstępem, np. "zabrałam czekoladki na po basenie, ale niedużo. chodź szybko, to może się jeszcze załapiesz!")****.  na treningi tkw przestaje chodzić w trybie natychmiastowym. polibuda natomiast jest fajna i nikt tam niczego nie wymaga, więc zostaje w grafiku.

to było w sobotę. we wtorek po południu siedziałam sobie na kanapie z książeczką, gdy Junior stanął przede mną w pozie wyczekującej i zagadnął "a co ty tak siedzisz? zaraz mam trening. nie mogę doboka znaleźć. kiedy jedziemy?" podniosłam zdziwione  oczy znad opisu przygód jednego Szkota, który zostawił żonę z dwójką małych dzieci i wyjechał na rok szukać sensu życia na Alasce, zrobiłam mentalny rewind do sobotniej rozmowy i odpowiedziałam, że dobok jeszcze niewyprany, bo przecież postanowił, że już nie chodzi na treningi, ponieważ jest prze-mę-czo-ny. "no w sobotę byłem przemęczony. ale przez niedzielę odpocząłem*****. to zawieziesz mnie na ten trening?"

nie odwiozłam, ale wstawiłam pranie. wczoraj natomiast upewniłam się czterokrotnie, że na pewno chce dalej trenować, że na pewno jest pewny swojej decyzji, że na pewno na pewno ("weź, mamo, jedźmy już, bo się umówiłem z chłopakami, że trochę przed treningiem pobiegamy") i w końcu zawiozłam. trochę mnie kosztowało powstrzymanie się od złośliwych komentarzy, ale obiecałam sobie szanować jego decyzje, więc jakoś dałam radę.

ale naprawdę dużo to mnie kosztowało powstrzymanie się od ingerencji dziś, kiedy Junior przed szkołą odkurzał samochód (a bo mu się kiedyś rozsypały precle na tylnych siedzeniach i ciągle je zapominał pozbierać, aż pod wpływem naturalnych procesów erozji tylne fotele i dywaniki pokryła warstwa drobnych okruchów, a moja wyobraźnia zaczęła wmawiać mojemu nosowi, że coś w aucie śmierdzi, jakby procesami fermentacji). ciągle żeśmy to sprzątanie odkładali na "jak będzie cieplej" i "jak będzie widno", aż w końcu nadszedł ten dzień: wyjechałam z garażu, podłączyłam odkurzacz, udzieliłam instrukcji i zaczęłam udawać, że coś tam robię z boku, a tak naprawdę przede wszystkim powtarzałam sobie w duchu najpierw 'nie wtrącaj się, nie wtrącaj się, nie wtrącaj się, nie wtrącaj się' a potem 'nie poprawiaj po nim, nie poprawiaj po nim, nie poprawiaj po nim, nie poprawiaj po nim'. nie wiem, czy bardziej jestem dumna z Juniora, że odkurzył nawet przednie fotele, czy z siebie, że mu nie wyrwałam rury od odkurzacza, żeby wyzbierać okruszki, które ominął. chyba jednak z siebie trochę bardziej.



* najniższy możliwy level, więc nawet wychodzić z taką książką na występ to jest straszna sromota.
** pani od klawikordu, mocno faworyzująca Juniora jako swojego ulubionego ucznia. jak wiadomo, najbardziej lubi się uczniów pilnych i zdolnych, więc relacja Junior-pani Ola samoistnie nakręca się jak sprężyna.
*** "nie martw się synu, ja z nią porozmawiam" w ogóle nie pomogło.
**** chociaż w świetle wydarzeń ostatniego tygodnia podtrzymanie tej decyzji wydaje mi się mało prawdopodobna.
 ***** pewno na basenie.



Brak komentarzy: