czwartek, 12 listopada 2015

o sposobach na jesienną chandrę


jak powszechnie wiadomo, bóg opuścił mnie już dawno, ale czasami - figlarz - zsyła na mnie swoje dopusty... na przykład kiedy mi źle i przeżywam rozterki (unieszczęśliwić męża i znowu nie emigrować? czy raczej unieszczęśliwić syna, skazując go na dorastanie w kraju, w którym będzie marginalizowany przez system edukacyjny i oficjalnie szufladkowany jako dziecko ekspatów?). co - pomijając wszystko inne - stanowi dobitny dowód na słuszność forsowanej w niektórych kręgach tezy, iż wobec braku obiektnych powodów do rozterek zawsze coś tam sobie sama zorganizuję.

ale wracając do ad remu, czyli dopustów... na przykład wczoraj z tej całej frustracji na tle ekonomiczno-geograficzno-politycznym przyszło mi do głowy, że jakie mamy brudne fugi! (aaa, bo zaczęło się od tego, że mi wyszły tabletki do zmywarki i szukałam, czy nie mam gdzieś jakichś żelaznych zapasów, ale zamiast nich znalazłam dwie butelki płynu do czyszczenia fug, a przecież to marnotrawstwo w żywe oczy, tak kupić dwie butelki, schować w kotłowni i czekać, aż im termin ważności minie). i w sumie taki bez sensu wolny dzień w środku tygodnia, to może ja wezmę te fugi wyczyszczę. szczoteczką do zębów. na pięćdziesięciu paru metrach podłóg (potem mi się miłosiernie druga butelka skończyła). i oto dziś mam tylko jeden problem i w dodatku całkiem obiektywny: jak mnie cholernie bolą stawy!

można sobie poprawić? można.

Brak komentarzy: