piątek, 10 czerwca 2016

alfabetyczni hodowcy


mamy już k-ota, k-rólika i k-aczkę.

coś tam wczoraj działałam w kuchni, gdy nagle zauważyłam ruch na drodze na wprost okna. drogą dziarsko maszerowało pstrokate pisklę. wyskoczyliśmy w trójkę z domu popatrzeć na to dziwo i upewnić się, czy nie przyglądają mu się jakieś drapieżniki. pisklak maszerował dzielnie, głośno popiskując. mieliśmy nadzieję, że zaraz pojawi się kacza mama, ale się nie pojawiła. mamy ponad pół kilometra do rzeki - trasa wiedzie przez las, jezdnię i jest dość stroma (do nas pod górę). bliżej są tylko rowy melioracyjne, ale 1) intensywnie eksplorowane przez wioskowe dzieciaki i 2) przy braku opadów suche, więc nie wiem, skąd ten pisklak się urwał.

w każdym razie jest. napił się wody. przenocował w wyłożonej siankiem budce ze styropianu w kociej transportówce, otulony dla pewności koszulką Juniora (nomen omen z motywem angrybirds), do którego (Juniora, nie motywu) zapałał wielką miłością od pierwszego wejrzenia. no i fajnie, tylko nie chce jeść. jakby nie wiedział, że dziób nie jest tylko do hałasowania. a hałasuje z wielkim zapałem. chyba doskwiera mu samotność. z braku lepszych pomysłów, siedzę sobie przy komputerze, trzymając na kolanach kacze pisklę zamotane w poły sweterka, które moim zdaniem bardzo udatnie symulują opiekuńcze skrzydła kaczej matki. trochę się wiercił, ale w końcu zasnął. cssss....

p.s. roboczo k-aczka dostała na imię: Kreska, Pipi albo Matylda. zależy, kto woła. zgodności nie ma. i nie, nie mamy pojęcia, jakiej jest płci ani jak to sprawdzić.



Brak komentarzy: