poniedziałek, 15 lutego 2016

czym się różni dzik?


na tak postawione pytanie jedyna prawidłowa odpowiedź brzmi: to zależy. na przykład dzik w towarzystwie drugiego dzika obserwowany przez bezpieczne okno kuchenne z bezpiecznej odległości około pięćdziesięciu metrów, jak w dzikim galopie przecina pole sołtysa, różni się tym, że bezpieczny obserwujący dziwi się, iż nie czuje pod stopami echa owego galopu w postaci wstrząsów gruntu, a może nawet fal sejsmicznych. dziki nie galopują lekko jak mustangi na prerii. przypominają raczej szarżujące nosorożce i wzbudzają dzikobojny przestrach, acz nacechowany pewną dozą zachwytu.

sprawa wygląda całkiem inaczej w przypadku dzika, który nagle i niebezpiecznie stacza się człowiekowi pod koła małego autka jadącego z prędkością około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. dodajmy, że autko jedzie umiarkowanie wijącą się szosą, przecinającą  kępę drzew, która nawet nie zasługuje na miano zagajnika, gdzie obserwator nigdy wcześniej nie spotkał dzikiej formy życia większej od jastrzębia, lisa i porzuconych na zmarnowanie kociąt. szosa właściwie nie ma pobocza. za to z jednej strony teren spadający jakieś pięć metrów w dół, a z drugiej taki jakby stoczek wznoszący się pięć metrów w górę - a na obu stronach drzewa tworzące wspomnianą kępę. dzik staczający się  nagle zgodnie z kierunkiem narzuconym przez grawitację różni się tym, że człowiek w ostatniej chwili rejestrujący kątem oka nagły ruch w górnym prawym rogu pola widzenia, gwałtownie naciskając hamulec, zastanawia się w panice, czym sobie na to zasłużył, że oto nagle trafił na plan filmu, którego fabułę stanowi konflikt między legionem rzymskim a wkurzonymi piktami (mającymi tę przewagę, że grają na swoim boisku) i najwyraźniej akurat kręcą tę scenę, kiedy piktowie zrzucają na maszerujących drogą legionistów wielkie głazy, a w dodatku niestety jest po złej stronie, co można poznać po tym, że jeden z tych głazów zaraz w niego trafi i trzeba się cieszyć, że piktowie nie zdążyli go podpalić (jak oni podpalali kamienie? pewnie wykorzystując jakieś druidzie sztuczki).

teoretycznie w drugim opisanym przypadku człowiek powinien być bardziej zadowolony: w końcu autko zatrzymało się tuż przed rozpędzonym kolosem (który nie dałby rady się zatrzymać i zawrócić w kierunku autka, nawet gdyby bardzo, bardzo chciał, bo wyraźnie było widać - z bliska to żadna sztuka - że ledwie nadążał za przyciąganiem ziemskim i cały wysiłek koncentrował na tym, żeby mniej więcej utrzymać kontrolę nad motoryką i nie ulec sile pędu), obejrzał sobie żywego dzika w środowisku naturalnym naprawdę z bliska i wszystko się dobrze skończyło. człowiek jednak jest zbyt zajęty przywracaniem prawidłowego rytmu serca, zbieraniem zakupów, które niewidzialna ręka fizyki zrzuciła z fotela na podłogę, oraz żałowaniem, że wszystko się w ogóle zaczęło (w sensie nie mógł ten dzik odczekać pięciu sekund i spaść na drogę za mną zamiast przede mną?). tym się właśnie w największym skrócie różni dzik.



a na walentynki dostałam naszyjnik z pracowni Junior Design and Recycling Studio (A. za niego wybulił całą dychę). czyż Oni nie są najlepsi?

2 komentarze:

Dżoana pisze...

OMG! Colse encounters of the very wild kind. To, ze jestes mistrzem opanwania i kierownicy wiedzialam po naszy wojazach z Simonem, ale chpeau bas i tak. Sama bylas w tym aucie?

wersja druga poprawiona pisze...

sama. w sumie dobrze, bo mnie nikt nie zagadywał (mogę gumę? może inną płytę włożę? a kupiłaś bułki? a wiesz co było w szkole?). ale mam świadka, bo z naprzeciwka nadjeżdżała sąsiadka. wczoraj ją spotkałam w sklepie i nawet była zdziwiona, że mi łobuz szczeciną lakieru nie przetarł ;)