wtorek, 30 września 2014
o kreatywności i odwadze
sprzedajemy tę naszą posiadłość, to jest szukamy klienta, czyli zamieszczamy ogłoszenia. więc przy okazji przeglądamy oferty niejako "konkurencyjne" (chociaż nasz dom jest bezkonkurencyjny). i trudno nie zauważyć, że pośrednicy nieruchomości mają naprawdę ciężki kawałek chleba, bo większość sprzedawanych domów pozostawia bardzo wiele do życzenia, a przecież nie mogą w ogłoszeniu uczciwie napisać "przedmiotem oferty jest dom, który pozostawia wiele do życzenia...".
więc wzbijają się na wyżyny językowej kreatywności. początkujący przeglądacz może się nawet nabrać, ale wnikliwy umysł szybko odkryje, że te kreatywne opisy są robione według klucza. i tak, jeśli piszą: "dom z klimatem", to znaczy, że mamy do czynienia z zawilgoconą ruderą z pleśnią na ścianach. "dom z duszą" oznacza, że dom jest tak stary, iż prawdopodobnie błąkają się po nim dziesiątki potępionych dusz poprzednich właścicieli (potępionych za to, jak ten dom zapuścili). ale najlepszy jest "dom dla konesera", który nieodzownie anonsuje koszmar architektury stylizowany na zamek Gargamela, z nieprzewidywalnie połamanymi połaciami dachu, okazjonalną wieżyczką oraz/lub kolumną tu i ówdzie, zaprojektowany oraz/lub wybudowany przez kogoś, kto w pogardzie miał zasadę złotego podziału, symetrię, ergonomię* itp. oraz wyznawał bardzo subiektywne poglądy na temat piękna. albo po prostu miał wielkie ambicje i za grosz poczucia estetyki.
oprócz tej kreatywności rzuca się jeszcze w oczy odwaga sprzedających. po pierwsze jest to odwaga kolorystyczna. ....no nie, nie umiem tego opisać... tego szalonego nasycenia kolorów, burzących kwasy żołądkowe zestawień ciemnego brązu z różem, błękitu z pomarańczem itd. wnętrzarsko panuje skromny (czytaj: tani) eklektyzm, a z elementów dekoracyjnych szczególnie ujęło nas zestawienie krucyfiksu, obrazka, kalendarza i włączonego telewizora w jednym ciągu: pan jezus, pan papież, pan drugi papież i pan deląg.
ale bezsprzecznie największą odwagą popisują się rodacy przy ujawnianiu swojej prywatności rozumianej jako ogólny bałagan utrwalany na publikowanych w sieci zdjęciach. pranie na sznurkach, jakieś szmaty (ręczniki? szlafroki) rzucone gdzie bądź i całe baterie kosmetyków w łazienkach, kuchenne kredensy i blaty zastawione garami, utensyliami kulinarnymi i szerokim asortymentem drobnego AGD, kocie kuwety po kątach, jakaś rozwalona elektronika na schodach i pod biurkiem, kalosze pod progiem, plastikowy złom stanowiący pozostałości zabawek w tak zwanym ogródku, na stoliku niedopita herbata, okulary i gazeta z programem... ciekawe, czy to z braku świadomości, że na zdjęciach widać wszystko czy z lenistwa?
* szczególnie lubię potykacze, czyli schodki pośrodku salonu albo między salonem a kuchnią/jadalnią. i kuchnie oddzielone od jadalni/salonu kilometrowymi korytarzami - rozumiem, że służba gotuje i państwu posiłki donosi do stołu, a smród spalonego oleju oraz szczeciny prosiąt opiekanych na rożnie nie ma się snuć po pokojach...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz