czwartek, 7 stycznia 2016
magia sprzątania....
opresyjny system zażądał od nas ostatnio okazania jednego aktu notarialnego oraz umowy z aneksem. jako samozwańczy domowy referent do spraw archiwizacji wszystkiego sięgnęłam ręką pomiędzy segregatory i po chwili wyjęłam stosowny akt (szt. 1) i umowę (szt 1), a aneksu nie (szt. 0). zgubiłam!? wiadomo, że gdzieś w urzędowych archiwach innego elementu opresyjnego systemu leży jego kopia, ale kto ma zdrowie latać z wnioskami o wydanie odpisu... a poza tym przecież mnie takie rzeczy nie giną. nic mi nie ginie. no, prawie zawału dostałam, zanim A. przytomnie zajrzał do środka aktu, pomiędzy którego stronice wplótł się był poszukiwany dokument. czyli był na miejscu, w odpowiedniej teczce, ufff...
ale nie ma tego złego. skonfrontowana z wizją przejrzenia ąfnastu segregatorów pełnych zakurzonych szpargałów, postanowiłam się zabrać za porządki. zgodnie ze sprawdzoną zasadą magazynierską – first in first out – zaczęłam od najstarszych. można powiedzieć, od kroniki mojej działalności biznesowej. od dokumentów, które pamiętają czasy, kiedy wierzyłam w kapitalizm z ludzką twarzą, zasadność opłacania składek na zus i własną przedsiębiorczość (a także - zapewne - nieśmiertelność, chociaż akurat na tę okoliczność nie zachowały się żadne dowody). czasy, kiedy jarałam się pieczątką z regonem i firmowym kontem w banku.
przy fakturach za telefon komórkowy w firmie Idea, której ślady we wszystkich rejestrach gospodarczych uległy już dawno erozji na skutek porywów wiatru przemian, i gwarancji na pierwszy monitor do komputera stacjonarnego, który został już dawno zrecyklingowany gdzieś na śmietnikach u wybrzeży Azji lub Afryki, przemknęło mi przez myśl, że jednak wszystko ma swoje granice. i nawet urząd skarbowy nie każe trzymać kwitów dłużej niż przez pięć lat. ustaliłam więc z A., że zostanie na fabryce po godzinach i używając służbowej niszczarki, wyśle sterty kwitów na drugą stronę kwitowego Styksu. tylko że na raz się raczej z nimi nie zabierze. zresztą ja naraz nie dam rady przejrzeć tych ąfnastu segregatorów, bo dostaję astmatycznego kaszlu od kurzu, więc operacja się siłą rzeczy rozwlecze w czasie.
tu ciekawostka. jak Junior zaczyna płakać - bo zawadzi piszczelem o stopień albo ma chandrę - to Priniczipessa, czyli najlepszy kot pod słońcem, wiedziona niezwykle silnym instynktem opiekuńczym natychmiast przerywa dowolną czynność (spanie, jedzenie, pranie futra, itp. ale najczęściej spanie) i natychmiast pędzi go pocieszać. włazi mu na klatkę piersiową, wtyka swoją czaszkę w dłonie, obwąchuje twarz i uszy, pomrukuje i pomiaukuje. jednym słowem - sprawdza, w czym rzecz, i pociesza, jak umie. i to jest bardzo rozczulający widok. no więc jak wczoraj siadłam nad pierwszym segregatorem, to też do mnie przyleciała i zaczęła typową akcję ratunkową. a przysięgam, że nie jęczałam, nie stękałam i nie uroniłam ani jednej łzy. przypadek? nie sądzę ;)
druga ciekawostka. jedni Apacze, co od listopada "kupują" od nas domek, byli z nami wczoraj po raz trzeci umówieni na spotkanie. i po raz trzeci nie dojechali. śmieszne jak dowcipy Skiby, co nie?
będąc niewinnym dziewczęciem, prowadziłam taki notesik z różnymi mądrymi, a przeważnie "mądrymi" sentencjami, aforyzmami i złotymi myślami. (nie, nie ozdabiałam ich rysunkami, suszonymi kwiatami ani pocztówkami z zachodem słońca. tak nisko nie upadłam). otóż jedną z tych sentencji zapamiętałam i nie wiem - na boga - dlaczego się jej nie trzymamy: dawaj każdemu drugą szansę, ale nie trzecią. otóż muszę sobie wymyślić, jak ją złośliwie i dosadnie ubrać w słowa, które wypowiem przez telefon w bardzo mało prawdopodobnym przypadku, gdyby Apacze zadzwonili się umówić na spotkanie po raz czwarty... jakieś podpowiedzi?
i trzecia ciekawostka. w związku z wyżej opisanymi perypetiami odczuwałam pod wieczór lekki wku*w, a teraz jestem radosna jak prosię w deszcz, albowiem tuż nad ranem śnił mi się pogrzeb - w ogóle bez podtekstów politycznych, aż dziwne. i na tym pogrzebie wszyscy mieli świetny humor, śmiali się i śpiewali. niektórzy - głównie mężczyźni - to nawet tańczyli. ponieważ doskonale wiem, czyj to był pogrzeb, a nawet nie wykluczam, że kiedy w końcu impreza ta odbędzie się naprawdę, a nie tylko w moich snach, to może na niej panować porównywalna atmosfera, mogłabym o tym napisać do nieboszczyka in spe, ale co mu będę robić przykrość. niech mu inni robią. mnie już nie zależy ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz