piątek, 5 grudnia 2014
smutno mi, boże
jak czytam o bataliach nad konwencją o zwalczaniu przemocy wobec kobiet.
mamy w domu niezły gender i samorzutne redefiniowanie ról społecznych. ja na przykład nikogo nie dopuszczam do kierownicy i buduję dom(y), natomiast A. wypieka chleb i prowadzi ochronkę dla dzikich pszczół murarek.
Junior odbiera wprowadzenie do równouprawnienia, uczestnicząc w rozmowach o planowaniu budżetu i podziale obowiązków (to dzisiaj ja odkurzam, a ty myjesz podłogi, ja grabię liście, a ty zamiatasz taras, ty idziesz z piwem do kompa, a ja z winem do wanny;). w jego otoczeniu oczywiście panuje wyraźne rozróżnienie między tym, co fajne, bo chłopackie (jak lego star wars), i tym co niefajne, bo dziewczyńskie (jak monster high i syrenki), ale bez specjalnej ortodoksji - "najlepsze nerfy są zawsze te dla dziewczyn" i "tylko głupki nie lubią słodkich kotków".
na treningach panuje pełny parytet i wprowadzenie do feminizmu. (jak mnie to rozczula, kiedy Junior wychodzi z koedukacyjnej szatni, a nastoletnia wicemistrzyni europy rzuca mu uśmiech i partnerskie cześć.)
więc mam synka, który nie widzi potrzeby dzielenia świata na część lepszą, do której przepustką jest penis, i poślednią dla bezpenisowych, opóźnionych w rozwoju, bezdomnych i ogólnie mugoli. a musi żyć w świecie rządzonym przez oportunistyczno-populistyczne gnidy trzęsące gaciami przed bandą kolesi w sukienkach, którzy w imię "wyższego dobra" chętnie wspierają dyskryminację na dowolnym tle, niewolnictwo, słuszne wojny, pedofilię, czy co tam akurat wynika z potrzeby chwili.
jeśli wszyscy jesteśmy dzieci boże, to nasi rodzice w niebiesiech regularnie mają ochotę się pochlastać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz