poniedziałek, 13 czerwca 2016
w dniu wielkiego piłkarskiego święta
mamy już k-ota i k-rólika :( tylko proszę nie mówić o tym głośno Juniorowi, bo jakoś nie mieliśmy serca, żeby mu wyznać prawdę: synku, twoi głupi rodzice nie powinni byli umieszczać kaczuszki z króliczkiem i to nasza wina - a nie króliczka - że kaczuszkę nadepnął i coś jej w środku uszkodził, skutkiem czego kaczuszka po dobie walki poddała się i odpłynęła do krainy wiecznych jezior. wersja oficjalna jest taka, że tata wieczorem dostrzegł kaczą mamę spacerującą nieopodal i jej podrzucił zaginione dziecię, a ona przyjęła je pod stęsknione matczyne skrzydła.
zostało nam parę zdjęć, prawie jak z naszynal dżeografik - z kaczuszką przytuloną do króliczka, z króliczkiem "całującym" kaczy dzióbek itp. myślę, że one się naprawdę lubiły, tylko różnica gabarytów była za duża. i powinnam to przewidzieć.
tak więc czuję się po weekendzie tak, jak czułaby się nasza reprezentacja, gdyby wynik był odwrotny. w skrócie: podle.
(a co do futbolowego święta: nadal uważam, że zawodowy sport powinien zostać wyjęty spod prawa, ale oczywiście kibicowałam Naszym przez całe 94 minuty, włącznie z doliczonym czasem gry).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz