środa, 18 listopada 2015
sezon infekcji uważam za rozpoczęty
ciężar inauguracji na swe barki przyjął Junior. na razie lajtowo: tu jakiś glut w nosie, tam lekkie drapanie w gardle. akurat dość, żeby odwołać basen i treningi, ale za mało, żeby wdrożyć coś ponad syropki, domowy sok z malin i tran w kapsułkach.
odwołany trening oznacza bardzo długie popołudnie w środku tygodnia do spędzenia w domu. zarządziłam zatem integracyjne lepienie pierogów. Junior przesiewał mąkę, ja przygotowałam farsz mięsno-warzywny i wałkowałam ciasto, A. kleił i zmywał. dobre wyszły. nawet Junior dał się namówić na spróbowanie i wzbogaciwszy danie o keczup wciągnął cztery sztuki. (gdyby były na słodko, pochłonąłby tuzin, ale cieszymy się z tej jaskółki i nie wymagamy od razu zbyt wiele).
lubię takie zwykłe dni. z nich się składa dobre życie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz